Archiwum Polityki

Porwane, nakierowane, zestrzelone?

To był zamach. Nikt w Rosji już nie wątpi, że jednoczesny upadek dwóch rosyjskich odrzutowców pasażerskich: lecącego z Moskwy do Wołgogradu Tu-134 i z Moskwy do Soczi Tu-154, śmierć 89 osób znajdujących się na pokładach, to nie wynik błędu pilotów ani złego stanu maszyn, ani wadliwego paliwa. Trzy dni po katastrofie takie wersje wydarzeń przestała lansować Federalna Służba Bezpieczeństwa, przyznając się tym samym do kolejnej porażki. Zamach wziął na siebie odłam Al-Kaidy, ale jego deklaracja jest przyjmowana w Rosji z rezerwą. Gdyby przyznał się Szamil Basajew i jego samobójcza brygada Rijadus-Salihin, uwierzono by natychmiast, ale ten milczy. Mimo to do prasy rosyjskiej trafiły już przecieki typujące jako podejrzane o dokonanie zamachu dwie Czeczenki: pasażerkę Tu-154 Dżebirchanową i lecącą Tu-134 Aminat Nagajewą . Dziennik „Izwiestia” podejrzewa, że trzydziestoletnia Nagajewa mogła mścić się za brata, który zaginął trzy lata temu po zatrzymaniu w rodzinnej czeczeńskiej wiosce Kirow-Jurt przez OMON. Kobiety miały zdetonować niewielkie ładunki w ogonach odrzutowców – w toaletach lub ich okolicy. Ciągle pozostają jednak pytania bez odpowiedzi: Dlaczego starano się ukryć fakt, że samoloty nadały sygnał o porwaniu? Jeśli to Nagajewa i Dżebirchanowa wysadziły maszyny, to czemu szły na akcję z czeczeńskimi paszportami? Tacy pasażerowie na moskiewskim lotnisku-twierdzy Domodiedowie nie mają szans przeszmuglowania nawet scyzoryka. Po co i jak zsynchronizowano wybuchy, skoro samoloty nie dosięgły żadnych celów – zastanawia się Nikołaj Rudenski, zastępca redaktora naczelnego internetowej agencji informacyjnej Grani.ru.

A może jednak samoloty porwane przez Czeczenki miały lecieć na określony cel, ale porywaczki nie zdołały przeprowadzić swojego planu?

Polityka 36.2004 (2468) z dnia 04.09.2004; Ludzie i wydarzenia. Świat; s. 14
Reklama