Wiele osób nie chce pogodzić się z wojennym życiem. Tak jak 26-letnia Sausan, która, mimo że ma nieźle płatną pracę urzędniczki, skarży się na los. – W tym kraju nigdy nie spotkało mnie nic dobrego – najpierw wojna z Iranem, potem z Amerykanami, a teraz znów z Amerykanami. Czym ja sobie na to zasłużyłam? My, Irakijczycy, przyzwyczajeni jesteśmy do wojny, w zasadzie ciągle mamy wojnę. Ale ja nie chcę tak żyć. Znam angielski, wyjadę. Gdziekolwiek, byle tu nie zostać.
Tak jak ona myśli wielu. Kto tylko ma rodzinę w Jordanii, Syrii czy gdzieś w krajach Zatoki, stara się wyjechać – a przynajmniej odesłać żonę i dzieci na rok, dwa – aż w Iraku się trochę uspokoi. Do niedawna w najlepszej sytuacji byli ci, którzy mają krewnych na Zachodzie. Na początku wielu Amerykano-Irakijczyków, jak i tych mieszkających w Wielkiej Brytanii czy Francji, przyjeżdżało z zachodnimi firmami do pracy w Iraku. Wysokie zarobki starczały na wsparcie rodziny. Starczały też, by chociaż część krewnych odesłać gdzieś za granicę i za zaoszczędzone pieniądze otworzyć tam mały własny biznes. Jednak teraz mieszkający na Zachodzie Irakijczycy nie chcą przyjeżdżać, a i firm nie jest wcale tak dużo. A praca z Amerykanami, choć przynosi dochody, nie jest bezpieczna.
Dzisiaj zmorą Irakijczyków jest brak poczucia bezpieczeństwa w życiu codziennym. Tego nie było za Saddama. Jasne, że jeżeli ktoś choć śladowo był zamieszany w politykę, musiał się bać. Ale szary człowiek mógł spać w otwartym domu, spacerować po nocy i wiedział, że nic mu się nie stanie. Teraz porwania dzieci z bogatych irackich rodzin, kradzieże na ulicach, włamania do mieszkań zdarzają się coraz częściej. To wzmaga niepokój.
A do tego dochodzi ciągły brak stabilizacji politycznej. To kolejna z bolączek mieszkańców dzisiejszego Iraku.