Archiwum Polityki

Wściekłe psy

+++

Quentin Tarantino

do dziś uważa, że jego krwawy debiut sprzed 12 lat o następstwach nieudanego skoku na sklep jubilerski wcale nie jest sensacyjnym thrillerem, tylko komedią. Istotnie, otwierający „Wściekłe psy” soczysty monolog samego reżysera na temat interpretacji przeboju Madonny „Like a Virgin” („to hymn o wielkim drągu”) ujawnia jego osobliwe poczucie humoru. Zaś pamiętna scena zemsty: obcinania ucha jednemu z członków przestępczej grupy, który wystawił gang policji – szczególnie z perspektywy osławionego „Kill Billa” – może się wydać zabawnym w swojej skromności żartem testującym odporność widzów na filmową makabrę. Znawcy kina z pewnością wymienią wiele innych elementów przemawiających za tym, że rzeczywiście Tarantino zrealizował perfidnie przemyślaną groteskę. Przypomnijmy oczywisty fakt, że fabuła „Wściekłych psów” jako żywo przypomina parodię klasycznego dramatu Stanleya Kubricka „Zabójstwo” („The Killing”) z 1956 r. – trzymającej w napięciu opowieści o porachunkach gangsterów planujących napad na kasę toru wyścigowego. Debiut Amerykanina warto sobie przypomnieć nie tylko z uwagi na specyficzny dowcip. Ten film (niestety, wydany na DVD bez dodatków) ściska żołądek nawet wtedy, gdy zna się jego pointę. To po prostu świetnie skrojony kryminał, którego jedną z atrakcji są kreacje Harveya Keitela i Tima Rotha, a polskim smaczkiem tej historycznej produkcji są wbijające w fotel zdjęcia Andrzeja Sekuły.

J.W.

+++ świetne
++ dobre
+ średnie
– złe
Polityka 36.2004 (2468) z dnia 04.09.2004; Kultura; s. 52
Reklama