Archiwum Polityki

Noi albinoi

+++

Kto nie widział jeszcze w życiu filmu islandzkiego, ma szansę zacząć od dzieła naprawdę wyjątkowego. W „Noi albinoi” najpierw zwraca uwagę światło – jak gdyby promienie słońca przenikały przez szyby pokryte cienką warstwą zmarzniętego śniegu. Sinawa rzeczywistość wydaje się lekko odrealniona. Ale akcja filmu toczy się w konkretnym miejscu – w małej miejscowości, gdzieś na islandzkich fiordach. Nad miasteczkiem wznosi się pokryta lodowcami góra, którą kamera pokazuje parokrotnie, jak przekonamy się w finale, nie bez powodu. Scenariusz jest bardzo precyzyjny i logiczny: każda scena, każdy szczegół ma znaczenie, jak w dobrze napisanym dramacie. Bohaterem filmu jest siedemnastolatek, tytułowy Noi, którego wychowuje babcia. Ojciec przypomina sobie czasem, że ma syna, zwłaszcza po pijanemu, ale zazwyczaj wynikają z tego same kłopoty. Noi przeżywa typowe dylematy wieku dojrzewania, naraża się nauczycielom, więc zostaje wyrzucony ze szkoły, szuka pracy, poznaje dziewczynę itp. Najbardziej jednak chciałby uciec jak najdalej, najlepiej na piękne wyspy z kołyszącymi się palmami. Skądinąd wiadomo, że są to sny większości Islandczyków. Nic na to nie wskazuje, by marzenia Noi mogły się kiedykolwiek spełnić. Jak się jednak okaże w zakończeniu, przeznaczenie daje czasami o sobie znać w sposób zgoła nieoczekiwany. Film islandzkiego reżysera Dagur Kari, który dostał mnóstwo nagród na przeróżnych festiwalach, jest jednocześnie poważny i śmieszny, filozoficzny i komiczny. I jakkolwiek analogia ta wydaje się odległa, przypomina dawne dobre czeskie kino.

Zdzisław Pietrasik

+++ świetne
++ dobre
+ średnie
– złe
Polityka 36.2004 (2468) z dnia 04.09.2004; Kultura; s. 53
Reklama