Chopin jest jedynym kompozytorem, który ma własną ustawę sejmową. Została ona uchwalona 3 lutego 2001 r., a jej pierwszy paragraf brzmi: „Utwory Fryderyka Chopina i przedmioty z nim związane stanowią dobro ogólnonarodowe podlegające szczególnej ochronie. Nazwisko Fryderyka Chopina i jego wizerunek są chronione odpowiednio na zasadach dotyczących dóbr osobistych”.
Do sprawowania pieczy nad tymi dobrami, a zwłaszcza do „dochodzenia ochrony dóbr (...) w wypadku korzystania z nich w sposób przynoszący ujmę”, powołany jest minister kultury, a w jego imieniu powstały na mocy tej samej ustawy Narodowy Instytut Fryderyka Chopina.
Tymczasem niedawno właśnie minister Waldemar Dąbrowski osobiście uratował wódkę Chopin: zlecił Grzegorzowi Michalskiemu, dyrektorowi NIFC, by ten wycofał wniosek o unieważnienie rejestracji marki, złożony w styczniu 2003 r. w Urzędzie Patentowym (został wycofany w grudniu). Był to wynik interwencji Tadeusza Dordy, prezesa sprywatyzowanego siedleckiego Polmosu, producenta tej wódki. Wysmukłe oszronione butelki ze szlachetnym obliczem z portretu pędzla Delacroix są sztandarowym produktem firmy, a prezes Dorda przyznał, iż nie zainteresowałby się zakładem, gdyby ten nie produkował Chopina. Apele o litość nad pracownikami, którzy poszliby na bezrobocie, i chłopami z podsiedleckich pól, sprzedającymi na Chopina swoje ziemniaki, zrobiły swoje i już w lutym tego roku „Życie Siedleckie” mogło triumfalnie napisać w artykule „Ameryka pije Chopina”: „Marki takie jak Nike i inne znaki rozpoznawalne na całym świecie pracowały na swój sukces po kilkadziesiąt lat. Chopin osiągnął podobne wyniki w ciągu zaledwie dziesięciu lat”. Geniusz doprawdy.
Dziesięć lat temu ustawy nie było, nikt więc nie protestował przeciwko pomysłowi, by rozpijać świat w imię autora mazurków.