Archiwum Polityki

Kochaj dzikiego łabędzia

Opowiadano mi o występach w Londynie ujgurskiej grupy baletowej. Tancerze zaprezentowali publiczności fragmenty „Jeziora łabędziego”. Snobistyczna widownia oszalała z zachwytu. Przedstawiciele mediów oblegali kierownika artystycznego grupy, rosyjskiego baletmistrza, dopytując się gorączkowo:

– Jak pan tego dokazał, przecież pański ansambl to amatorzy.
– Trudno było – krygował się baletmistrz. – Ale o sukcesie zadecydowała praca, praca i jeszcze raz praca.
– Ile trwały próby? Pół roku, rok? Żeby tak tańczyć, rok to pewnie za mało.
– Co też paniuśka powiada – zirytował się Wielki Szef. – Próby taneczne odwaliliśmy w dwa miesiące. Ale na premierę przyszło nam czekać trzy lata. Tyle czasu zajęło mi tłumaczenie moim wychowankom, co to takiego łabędź.

Łabędź jako metafora świata – „mógłbym go obrać za motto całej mojej twórczości” – napisał Czesław Miłosz, tłumacz wiersza Jeffersa, kończącego się apelem: „Kochaj dzikiego łabędzia”.

Nawet śmierć pokazała, że nie jest łatwo nienawistnikom bodaj o minimum przyzwoitości: kuriozalny nekrolog Miłosza zamieszczony w „Naszym Dzienniku” potwierdza domysł – dla tego towarzystwa, dla tej ferajny autor „Pieska przydrożnego” to ujadający kundelek, daremnie przywoływany do porządku przez hierarchę, niegodny spoczynku na Skałce. „Opowiadał się za uczynieniem z Polski 17 Republiki Sowieckiej...”. „Oczerniał wydawane przez świętego Maksymiliana pisma »Mały Dziennik« i »Rycerz Niepokalanej«, nazywając je antysemickimi...”. Czy skryba z „ND” zastanowił się bodaj przez chwilę, co pisze? Czy pomyślał (za dużo wymagam) o roli, jaką odegrała eseistyka Miłosza w doprowadzeniu do świadomości mieszkańców sytego Zachodu, czym jest totalitaryzm, rozjeżdżający czołgami wolnościowe marzenia Bałtów, tłumiący ogniem i żelazem węgierską rewoltę pięćdziesiątego szóstego roku.

Polityka 35.2004 (2467) z dnia 28.08.2004; Groński; s. 96
Reklama