W poniedziałek 5 grudnia nowy rząd ogłosił z pompą, że odbuduje w Polsce sieć przedszkoli. Zwłaszcza wiejskich. Piątkowym przedpołudniem Ministerstwo Edukacji informowało, że krok pierwszy rząd zrobi już w 2006 r.: w budżecie znajdą się pieniądze na objęcie obowiązkiem przedszkolnym pięciolatków. Jednak tego samego dnia po południu pracująca nad budżetem komisja sejmowa wykreśliła punkt z listy wydatków. Plany z przedpołudnia odroczono o rok: pięciolatki, owszem, mają pójść do przedszkoli, a sześciolatki do szkół, ale dopiero w 2007 r. Przy okazji wiceminister edukacji Zdzisław Hensel powiedział „Rzeczpospolitej”, że koszty samych zerówek wyniosą nie 220 mln zł, jak dotychczas informowano, ale 270 mln zł w pierwszym roku. Czy tak oto rząd zaczął się chyłkiem wycofywać ze składanych obietnic? W ocenie fachowców od rozwoju dzieci byłaby to katastrofa. Bez przedszkoli przekreśli się szanse części dzieci na równy start i późniejsze lepsze wyniki w nauce. I szanse nas wszystkich, żeby wychować sobie sprawniejsze i mądrzejsze społeczeństwo.
Z piątkowych wypadków wynika, że jeśli rząd ma w ogóle jakiś plan na przeprowadzenie gigantycznego, skomplikowanego procesu przebudowy całego systemu wczesnej edukacji, to jest to plan bardzo ogólny, mgliście zarysowany kierunek, w jakim trzeba maszerować. A poza tym chaos – nie wie lewica, co czyni prawica.
Więcej o przedszkolach s. 30