W warszawskim teatrze Roma spełniają się marzenia. Jolanta Litwin-Sarzyńska od dawna marzyła o wystawieniu monodramu poświęconego Janis Joplin. Pokonała wszystkie przeszkody i wreszcie stanęła przed publicznością. Bohaterka jej monodramu – Joanna, dziewczyna z małego miasteczka marząca o karierze aktorki i piosenkarki – także realizuje w końcu swoje cele, do których dąży z wielką determinacją. Osobisty los Joanny dziwnie splata się z losem Janis Joplin, której piosenki traktuje jak miniatury z własnego życia. „Moja mama Janis” to popis nie tylko aktorski, ale i wokalny. Silny, lekko zachrypnięty głos artystki przypomina barwą głos Joplin, ale nie próbuje ona naśladować gwiazdy. Proponuje własną interpretację piosenek. Towarzyszą jej utalentowani muzycy (szczególnie zwracają uwagę: Tomasz Bielecki, harmonijka ustna, i Jan Pęczak, gitara solowa).
Spontaniczna i uczuciowa Joanna, opowiadając swoją historię, wyśpiewuje ją słowami utworów Joplin, pięknie i po raz pierwszy przetłumaczonymi (Maciejka Mazan i Daniel Wyszogrodzki) na język polski. Słowa śpiewane i tekst mówiony przenikają się, tworzą całość, bez sztucznego podziału na piosenki i resztę. To zasługa bardzo sprawnej reżyserii Redbada Klynstry.
Litwin-Sarzyńska na scenie staje się na przemian gwiazdą amerykańskiego popu, zwykłą polską dziewczyną, czasem przypomina Marilyn Monroe, kiedy indziej barmankę z gminnego pubu o piątej nad ranem, a bywa również matką-Polką. W każdej sytuacji jednak prowadzi ją miłość, która czasem doprowadza do rozpaczliwego krzyku. I wtedy Jolanta-Joanna-Janis zaczyna śpiewać tak, że wciska w fotel.