Archiwum Polityki

Wyznania modela

Mam atawistyczny lęk przed fotografami. Może nie boję się, że jak ktoś zrobi mi zdjęcie, to zabierze mi duszę, ale bez wątpienia boję się, że zostanę obnażony. Boję się, że na fotografii wyjdą zgubne instynkty, złe skłonności i inne wstydy. Boję się, że jakieś przykre widma, których na co dzień nie widać, zostaną na światłoczułej błonie utrwalone, że jakiś parszywy grymas, który z całych sił i przez całe życie zatajam, zostanie – jak raz – na zdjęciu uwieczniony i mnie na zawsze przekreśli.

Oprócz lęku dochodzi wstyd. Jest to wstyd równie jak lęk – a może bardziej jeszcze – atawistyczny. Jest to wstyd wychowanego w patriarchalno-wiejskim systemie zakompleksionego synka z prowincji, który wie, że w fotografowaniu chłopa jest coś nieprzyzwoitego. W ogóle fotografowanie jest jakąś próżniaczą nieprzyzwoitością, a już fotografowanie facetów to jest nieprzyzwoitość gruba. Od biedy można się zgodzić na fotografowanie kobiet. Kobiety – wiadomo – są piękne, a piękno można utrwalać. Ale utrwalać facetów? Faceci nie są od piękna, faceci są od roboty. Automatyczny wniosek, że w takim razie dopuszczalne są zdjęcia facetów przy robocie (np. pisarzy przy biurkach) jest również moralnie podejrzany, bo – po pierwsze – wiadomo, że jak się kogoś przy robocie fotografuje, to mu się przeszkadza. Po drugie, wiadomo, że człowiek fotografowany pracuje gorzej, bo choćby nie chciał, rozproszony jest i nie tyle pracuje, co pozuje. Zrobić zwłaszcza pracownikowi umysłowemu zdjęcie z ukrycia nie jest może trudno, czasy w końcu są takie, że teraz z ukrycia robi się nawet zdjęcia rentgenowskie, ale w tym akurat wypadku nie jest to warte zachodu.

Kolejny mój kłopot z fotografami jest taki, że miewam z nimi doświadczenia kontrowersyjne.

Polityka 49.2005 (2533) z dnia 10.12.2005; Pilch; s. 105
Reklama