Wychowanek domu dziecka, hydraulik po zawodówce. W 1981 r. skazany na 3,5 roku więzienia za kradzieże, włamania i napady, po kilku latach w czołówce najbogatszych Polaków. Jako jeden z pierwszych potrafił, korzystając z pomocy doradców i prawników, bezlitośnie wykorzystywać luki w przepisach. – Świtalski to prawdziwe zwierzę biznesowe – twierdzi Jan B., przedsiębiorca, który na początku lat 90. robił z Elektromisem interesy, ale się z nich wycofał. – Bez grosza przy duszy, bez wykształcenia osiągnął wiele. Bo ma niesamowity instynkt, potrafi zwietrzyć interes wcześniej niż inni. Potrafi słuchać i korzystać z rad. Nie jest zadufany w sobie.
Dorastał w domu dziecka prowadzonym przez siostry zakonne w Szamotułach. Tutaj zawiązały się przyjaźnie, które przetrwały do dzisiaj. Kilku kolegów (i koleżanka) z tamtych lat szefowało później najważniejszym przedsięwzięciom Świtalskiego. Był dobrym uczniem. W 1979 r. rozpoczął naukę w poznańskim technikum budowlanym. Bardziej jednak niż nauka zaczęło interesować go szybkie zarabianie pieniędzy. Włamywał się z kolegami do sklepów, kiosków Ruchu, napadał, kradł i rabował. Pieniądze oraz deficytowe wówczas towary: kawę, alkohol, masło, papierosy, czekoladę, żyletki.
Po wpadce sąd, biorąc pod uwagę młody wiek oskarżonego i fakt dotychczasowej niekaralności, wydał łagodny wyrok – wspomniane już 3,5 roku. Więzienie zastąpiło Świtalskiemu uniwersytet. W celi poznał kodeks karny i cywilny lepiej niż niejeden student prawa.
Po wyjściu z kryminału zajął się drobnym handlem; kasety wideo, kawa. Potem sprowadzał elektronikę. Początkowo sam jeździł po komputery i części do Berlina albo na Daleki Wschód. W 1994 r. w „Gazecie Wyborczej” jego kolega z wypraw do Azji wspominał: „Ja taszczyłem kartony z samolotu do taksówki.