Archiwum Polityki

Wilczy bilecik do kontroli

Coraz więcej blogów, internetowych pamiętników. Wiele z nich to rzewne opisy tąpnięć psychicznych, egocentrycznych urojeń, przypisywania sobie zasług i przewag, o których pies z kulawą nogą nie słyszał. Nie powinno to zaskakiwać – ostatecznie do Henryka Sienkiewicza zgłaszali się liczni potomkowie Zagłoby, przekonujący noblistę, że naprawdę siedzieli na jednym drzewie genealogicznym ze szlachciurą wymyślonym przez pisarza. Ale ja nie o tym. Zanim zaniepokoją się czynniki do tego powołane, zaniepokoiłem się, że niektóre blogi nie całkiem są zgodne z normami naszej poprawionej poprawności politycznej. Zapis codzienności wzorcowy, ogarniający krajobraz jesieni 2005 r. winien wyglądać tak:

– Wyszedłem na ulicę – raportuje blagier – i nagle patrzę, coś leży. Spojrzałem, co to tak leży: moralność. No to ja ją podniosłem, otrzepałem, wziąłem pod rękawki i doprowadziłem na komisariat rewolucji moralnej. Niech se mają i okazują za pokwitowaniem, tak jak komuchy (czytałem o tym) po parcelacji zostawiły w pałacu hrabinę, żeby wycieczki mogły ją zwiedzać. Idę dalej, znowu coś leży, bo brudy u nas nieludzkie przed Wielkim Sprzątaniem. Schylam się, sprawdzam: butelka z wetkniętą kartką. Wrzucona gdzieś na Oceanie dopłynęła Bałtykiem do Wisły. Wyciągnąłem kartkę, czytam, a tam przestroga: Omijajcie przylądek Dorn! Strasznie duje, a wyładowania i błyski zamieniają się w nieustającą burzę... O, bratku – pomyślałem. – Warto sprawdzić, coś ty za gagatek. Zgodnie z obywatelskim sumieniem przekazałem rozmazane kulfony komu trzeba. Potem podsłuchałem rozmowę prowadzoną przez typków podekscytowanych plotą, że minister (tu nazwisko) nie chce ministrowi (nazwisko) udzielić wywiadu.

Polityka 47.2005 (2531) z dnia 26.11.2005; Groński; s. 102
Reklama