Archiwum Polityki

Gadu-gadu

Nie jest może zbyt wesoło, ale za to jest śmiesznie. Premier Kazimierz Marcinkiewicz za jeden z pierwszych obowiązków poczytał sobie pojawienie się w Radiu Maryja. Rzecz sama w sobie niezbyt zaskakująca, gdyż zaciągnięte w kampanii przedwyborczej długi trzeba spłacać (inna sprawa, czy koniecznie z takim pośpiechem), a skądinąd symbolicznymi wizytami zapewne się ksiądz Rydzyk nie zaspokoi. Ale w końcu mus to mus, chciałoby się powiedzieć. Tyle że w wypowiedziach pana premiera musu nijak nie dało się odczuć ani choćby dyplomatycznej powściągliwości. „Dwie czy trzy godziny temu byłem już kompletnie zmęczony, już nie miałem siły na nic – oświadczył słuchaczom Radia Maryja. – Ale to zmęczenie odeszło. Tu byłem w stanie bardzo szybko nabrać sił. Dziękuję, że mogłem tu być i tych sił nabierać. Jeśli to jest prawda, że jestem pierwszym urzędującym premierem, który tu siedzi za tym mikrofonem, to rozpiera mnie duma”.

Parę dni później, w telewizyjnej audycji „Teraz my”, wyjaśnił, że powiedział tak, bo „zawsze jest taki grzeczny”. Można to zinterpretować dwojako, albo (byłby to wariant francuski) Kazimierz Marcinkiewicz opanował pewien zbiór zwrotów grzecznościowych, w których mieści się i cudowna regeneracja sił, i „rozpierająca duma”, a które w istocie nic nie znaczą, albo (wariant słowiański) odczuwa taką potrzebę akceptacji, że gotów jest pleść każdemu wszelkie komplementy, byle dostać trochę oklasków i okolicznościowych zapewnień.

Istnieje oczywiście trzecia możliwość, że premier sam wierzy w to, co mówi, tę jednak odrzucamy z miejsca jako absurdalną. „Po to politykowi dana jest mowa, żeby mógł za nią ukryć swoje myśli” – pouczał Talleyrand początkujących, Marcinkiewicz jest zaś doświadczonym politycznym wygą.

Polityka 47.2005 (2531) z dnia 26.11.2005; Stomma; s. 105
Reklama