Sam Kopaliński jest legendą. W czasach coraz węższych specjalizacji trudno uwierzyć, że słowniki, zawierające miliony haseł, liczące w sumie prawie dziesięć tysięcy stron, opracował jeden człowiek.
Kopaliński lubi otaczać się woalem tajemnicy. Wiele osób łapie się na tym, że zna go od lat, a mimo to niewiele o nim wie. W stosunkach towarzyskich utrzymuje bezpieczny dystans. Cały dzień pracuje. Czas dla przyjaciół miewa wieczorami, ale nie lubi trwonić go na rozmowy o niczym.
Unika rozgłosu, nie udziela wywiadów, nie pokazuje się w telewizji. Na promocje swoich książek zaprasza głównie znajomych. Jego wieczory autorskie kilka razy prowadził Andrzej Szczypiorski. Pisarz podkreślał, że na słownikach Kopalińskiego wychowało się kilka pokoleń Polaków.
Mieszka z żoną Adą nieopodal ulicy Koszykowej. Jeszcze nie tak dawno można go było zobaczyć, jak lekko utykając, zawsze samotnie, spaceruje Agrykolą. Szczupły, wysoki starszy pan.
Jerzy Markuszewski, reżyser: – Zawsze chodzi pieszo. Dwa lata temu, po wspólnej kolacji u znajomych, chcieliśmy go odwieźć do domu. Ale podziękował i poszedł spacerem. A przecież jest już bardzo dorosłym człowiekiem.
Jesienią minionego roku obchodził dziewięćdziesiąte piąte urodziny. Mówią o nim: geniusz, wyjątkowy człowiek, przyjaźń z nim to zaszczyt.
Stefania Grodzieńska: – Cenię go bardzo między innymi za to, że jest starszy ode mnie. Pod tym względem jest wyjątkowy. Cechuje go skoczność umysłu, a to więcej niż żywość. W wywiadzie dotyczącym „Leksykonu wątków miłosnych w literaturze”, mówię:
Wśród tych Hamletów z Ofeliami nie wymieniłeś słynnego wątku Stefci z Waldemarem z „Trędowatej”.