Archiwum Polityki

Szkoła przetrwania

Wynagrodzenia nauczycieli pochłaniają 85–90 proc. sum przeznaczonych przez samorządy na oświatę. Z pozostałych pieniędzy trzeba opłacić dostarczaną do szkół wodę, elektryczność, ogrzewanie itp. („Zmiany w systemie oświaty” wyd. Instytut Spraw Publicznych, autor badań – Rafał Piwowarski). A co zostaje na pomoce dydaktyczne i wyposażenie szkoły we wszelkie dobra niezbędne do jej unowocześniania?

Prof. dr hab. Rafał Piwowarski

z Instytutu Badań Edukacyjnych: – Niewiele albo nic. Przebadałem 1700, czyli dwie trzecie wszystkich gmin w Polsce. Sytuacja szkół jest odbiciem ich kondycji finansowej. Gminy mogą dofinansowywać szkoły z dochodów własnych i tak czynią bogate samorządy, np. w gminach-dzielnicach warszawskich. Biedne gminy nie mają z czego dokładać. Toteż dyrekcje szkół, aby zaspokoić niezbędne potrzeby, sięgają do pieniędzy z opłat na rzecz rad rodziców (dawnych komitetów rodzicielskich). Niektóre szkoły zarabiają na wynajmie sal i innych drobnych przedsięwzięciach. Wprawdzie te pieniądze, zgodnie z przepisami, odprowadzane są do gminnej kasy, ale w myśl dżentelmeńskiej umowy wracają do szkół.

W najgorszej sytuacji są szkoły wiejskie, usytuowane na najuboższych terenach. Tu nikt nie zabiega o unowocześnienie, tylko o przetrwanie. Ze strachu przed likwidacją szkoły, która bywa jedynym pracodawcą w okolicy, dyrekcja i nauczyciele minimalizują wszelkie oczekiwania, walczą tylko o byt. Obliczyłem, że w latach 1990–2001 zlikwidowano 4,2 tys. szkół podstawowych na wsi i niespełna 200 w miastach, chociaż mniej dzieci rodzi się wszędzie.

W miastach na jedną szkołę podstawową przypada jedna sala gimnastyczna, na wsi – pół.

Polityka 5.2003 (2386) z dnia 01.02.2003; Społeczeństwo; s. 76
Reklama