Niewinna uwaga konesera win François Maussa, że beaujolais to vin de merde, czyli, co tu kryć, wino gówniane, wywołało w ojczyźnie tego trunku prawdziwą burzę. Przede wszystkim uderzyła ona w posłańca, czyli w niewielki „Lyon Mag”, który słowa te nieopatrznie wydrukował. Proces o zniesławienie, wytoczony przy użyciu najcięższych dział, dziennikarze przegrali, skutkiem czego pismo pewnie zbankrutuje. 375 tys. euro zasądzonej kary to wielka jak na praktykę sądowo-dziennikarską suma, zwłaszcza że rzecz dotyczyła subiektywnej w końcu oceny jakości młodego wina. Ale też proces toczył się nie byłe gdzie, a w Villefranche-sur-Saone, stolicy beaujolais. Na nic zdały się zeznania świadków obrony, że jakość beaujolais nouveau, w miarę jak zdobywa kolejne światowe przyczółki, systematycznie się pogarsza. Produkowane jest coraz szybciej i byle jak. Świat zresztą chyba też przejrzał na oczy, iż beaujolais to głównie pomysł marketingowy, a w butelkach znajduje się „rodzaj lekko sfermentowanego soku z winogron”, jak to ujął mistrz Mauss. Dowód: w ubiegłym roku 100 tys. hektolitrów niesprzedanego trunku – 13 mln butelek! – poszło do przerobu na ocet i alkohol przemysłowy. Producenci zwrócili się do państwa, aby wyrównało im przynajmniej połowę poniesionych strat, winiąc za niepowodzenie konkurencję nowych producentów z Ameryki Łacińskiej. Nic dziwnego, że taką wściekłość wywołały słowa rodzimego eksperta, potraktowane jako nóż wbity w plecy.