Powodów, żeby uważnie przyglądać się procesowi tej prywatyzacji, jest więcej. WSiP jest ciągle największym wytwórcą podręczników; co trzecia książka, z której korzystają uczniowie, drukowana jest przez tę oficynę. W 1997 r., kiedy koalicja SLD-PSL tworzyła listę przedsiębiorstw o strategicznym znaczeniu dla gospodarki, na sprzedaż których zgodzić się musi cały rząd, trafiło na nią również to przedsiębiorstwo. Dalsze jego losy każą jednak powątpiewać w to, że kolejnym rządom zależało, aby główny rozgrywający na edukacyjnym rynku miał zdrowe i stabilne warunki rozwoju. Odkąd bowiem zaczął się proces szukania dla wydawnictw inwestora strategicznego, jesteśmy świadkami zdumiewających posunięć, potwierdzających tezę, że ta prywatyzacja, podobnie jak inne, jest politycznie skażona.
Przepoczwarzanie wydawnictw szkolnych z przedsiębiorstwa państwowego w prywatne trwa już piąty rok. – Prywatyzacja WSiP jest jedynym sposobem wyjścia z tej politycznej huśtawki – uważa Rafał Grupiński, kierujący nimi od połowy 1999 r. do września 2001 r. – Ale o tym, kto dostanie władzę nad firmą, także decyduje koniunktura polityczna.
Nieczysta gra
To za czasów prezesury Grupińskiego został ogłoszony pierwszy przetarg na inwestora strategicznego WSiP, po czym unieważniono go bez podania przyczyn. Grupiński uważa, że już wtedy chętni do nabycia udziałów dostali czytelny sygnał, że grać się będzie nieczysto.
– Na początku wydawnictwem interesowali się wielcy światowi potentaci, jak na przykład Pearson Education, który wydaje podręczniki w 40 krajach i wszędzie cieszy się dobrą opinią – wspomina Grupiński. Pearson znalazł się nawet na tzw. krótkiej liście w pierwszym przetargu. Wraz z nim do ostatecznych rozmów dopuścić miano spółkę wydawniczo-poligraficzną Uniprom SA (uważaną za własność Wojciecha Bagana, chociaż nie on był jej głównym udziałowcem), a także konsorcjum założone przez Polskie Książki Edukacyjne oraz amerykański fundusz inwestycyjny TDA Capital Partners.