Archiwum Polityki

Grzeczny grzech

[dla najbardziej wytrwałych]

Niewątpliwie ma swą publiczność taki teatr, jaki od lat uprawiano na dużej scenie warszawskiego Polskiego i od jakiego młody dyrektor tej sceny Jarosław Kilian bynajmniej się nie odżegnuje. Teatr statyczny i hieratyczny, całkowicie skonwencjonalizowany, gdzie cały wysiłek aktorski zda się skupiać na tym, by w miarę umiejętności głośno, wyraźnie i poprawnie wypowiadać tekst. Gdzie interpretacja zatrzymuje się na poziomie podstawowym, zmieniając wielowarstwowe dzieła Szekspira czy Moliera w kostiumowe baśnie, niegłupie, fakt, ale w prymusowskiej staranności i w drętwym, staroświeckim stylu grania irytująco poczciwe czy, jakby powiedział Gombrowicz, upupione. W scenicznych obrazach Adama Kiliana ojca – przepięknych, skomponowanych jak łagodne pastele – najśmielsze prowokacje Don Juana gubią dramatyczne ostrze, przestają być brutalnym i ryzykownym indywidualnym wyzwaniem nieprzeciętnego człowieka, stają się cząstką, ot, grzecznej przypowiastki z morałem. Nawet naga kobieta wniesiona na półmisku libertynowi na ucztę nie zgorszy żadnego prawiczka ani mieszczańskiej matrony z widowni. Warto kontemplować scenerię, z przyjemnością słucha się starannie dobranej muzyki (Debussy, Mozart); natomiast w najmniejszym stopniu nie przyciągają uwagi ludzie sportretowani w Molierowskim arcydziele! Najwyraźniej nikt nie postawił sobie zadania uczłowieczenia ich na scenie, nadania im indywidualnych rysów, wyposażenia w namiętności, w pasje. Po scenie łażą konwencjonalne elementy bajkowej układanki: Krzysztof Kołbasiuk referuje zdroworozsądkowość Sganarela, Piotr Adamczyk – amoralność Don Juana... Są miłośnicy takiego teatru, niech im pójdzie na zdrowie. Przyda się i innym – żeby było się od czego odbijać.

Polityka 17.2001 (2295) z dnia 28.04.2001; Kultura; s. 44
Reklama