Archiwum Polityki

A niech sobie poszaleją!

Kiedy lat temu parę napisałem felieton w obronie wytwórców gęsich wątróbek, dostałem lawinę listów od ludzi oburzonych moją bezdusznością i nieczułością na los zwierząt. Dzisiaj, kiedy odbywa się w Europie krowobójstwo na skalę nieznaną w dziejach, ekolodzy dziwnie jakoś zamilkli. A przecież – co potwierdzają wszelkie naukowe raporty – wytępienie pustorożców na naszych łąkach grozi drastycznym zakłóceniem równowagi przyrodniczej. Już choćby porastające chwastami niewyjedzone pastwiska... Ale mniejsza o dokumentację. Chodzi o co innego. Jak to się stało, że serduszka ekologów nagle się odczuliły i pozwalają im patrzeć na masakrę bez zmrużenia oka. Oczywiście, odpowiedź jest znana: choroba Creutzfeldta-Jakoba. Można się niezwykle przejmować zwierzątkami, ale tylko do czasu, kiedy zaczyna chodzić o naszą własną skórę. Już nawet bobrów jest za wiele, bo komuś tam zalały poletko. Rybacy z kolei wytępiliby najchętniej wszystkie kormorany, gdyż bezczelne to ptactwo skapowało, że najłatwiej łowi się ryby w stawach i przyprawia hodowców o straty finansowe i nerwowe.

Ale wróćmy do choroby Creutzfeldta-Jakoba. Jest to nader dziwna choroba. Jedni naukowcy (naukowcy – powtarzam!) twierdzą, że zarażeniem się nią ryzykuje jeden na miliard z konsumentów wołowiny, inni, że jest to zaraza powszechna, wisząca nad każdym z nas, przy której AIDS jest to zabawka dla małych dzieci. Na tym nie koniec. Jedni (naukowcy – powtarzam!) ograniczają się do krów, inni mówią już o świniach, inni jeszcze straszą przed mlekiem i pochodnymi z niego produktami z camembertem włącznie.

Ja się na tym oczywiście absolutnie nie znam. Pamiętam jednak, jak w parę dni po katastrofie czarnobylskiej przejeżdżałem przez granicę niemiecko-francuską.

Polityka 17.2001 (2295) z dnia 28.04.2001; Stomma; s. 98
Reklama