Archiwum Polityki

Cytaty

Czas, jaki upłynął między atakami terrorystów a odpowiedzią wojskową Ameryki, wydaje się zadziwiająco długi. Sprawy szły powoli nie tylko z powodu niezbędnych przygotowań sił zbrojnych i licznych działań dyplomatycznych. Amerykanie zdali sobie sprawę, że muszą przede wszystkim stoczyć wojnę propagandową. Muszą przekonać samych siebie, swych sojuszników i sprzyjających im muzułmanów, że wypowiedzieli wojnę terroryzmowi, a nie islamowi. Gdyby ten trud miał się nie powieść, świat muzułmański przestałby popierać tę operację, a konflikt między Ameryką a jej aliantami mógłby dodatkowo pogorszyć sytuację (doprowadzając na przykład do talibanizacji Pakistanu). W odleglejszej perspektywie czasowej grzebałoby to szanse na pokojową modernizację państw arabskich. Wojna propagandowa zaczęła się, trzeba to powiedzieć, nie najszczególniej. Prezydent Bush określił nadchodzący konflikt jako krucjatę, co w świecie arabskim jednoznacznie kojarzy się ze średniowiecznymi atakami chrześcijan na Jeruzalem. Także w samej Ameryce nie brakuje opinii, zwłaszcza na prawicy, że ostatecznie ich państwo powinno wydać wojnę islamowi. Nie wygra się bowiem wojny z terrorem, nie wypowiadając jej pierwej państwom, które go wspierają: jak Irak, Iran i, do pewnego stopnia, Arabia Saudyjska oraz Syria.

The Economist, Londyn

Polityka 41.2001 (2319) z dnia 13.10.2001; Cytaty; s. 14
Reklama