Archiwum Polityki

W drodze do Masuda

Trzy miesiące temu w Hodża Bahauddin, gdzieś na końcu świata, ściskałem na pożegnanie dłoń przywódcy afgańskiej opozycji Masuda. Nie przypuszczałem wówczas, że wydarzenia tak szybko się potoczą. Masud już nie żyje – zginął w tajemniczym zamachu, o talibach i ibn Ladenie mówią wszyscy, zaś wielu wojskowych, nie tylko w Ameryce, pilnie studiuje mapy sztabowe Afganistanu. Jeśli sporządzono takie mapy.

Późnolipcowy wieczór w Duszanbe. Wokół fontanny na skwerze przed budynkiem MSZ rodziny z dziećmi będą jeszcze spacerować do późnych godzin nocnych. Świadczy to o względnym spokoju, jaki zapanował w stolicy Tadżykistanu po latach wojny domowej. Tylko przed południem słychać było strzały dochodzące ze wschodnich przedmieść. To pozostałość wojny: oddziały Rachmona Sangina, pseudonim „Hitler”, znów zbliżyły się do miasta.

Przyjechałem prosto z Batkenu w kirgistańskiej części Doliny Fergany, gdzie co roku bojownicy islamscy powiązani z Dżumą Namanganim i Osamą ibn Ladenem podejmują walkę zbrojną, by ustanowić emirat. W Duszanbe dowiaduję się od przyjaciela, że jego stryj Ahmad Shah Masud gotów mnie przyjąć w Hodża Bahauddin i ofiarowuje gościnę.

Masud – oficjalnie minister obrony Islamskiego Państwa Afganistanu – jako niekwestionowany przywódca mudżahedinów scala swoją charyzmatyczną osobowością demokratyczną opozycję walczącą z talibami, którzy ustanowili Islamski Emirat Afganistanu. Idea emiratu zakłada państwo, którego system prawny opiera się na koranicznym prawie szariatu, a władzę polityczną sprawuje emir, duchowy przywódca, realizujący zasady islamu. Taką centralną postacią dla talibów jest mułła Omar. Koncepcja tak fundamentalistycznego państwa (obejmującego 90 proc. kraju) od samego początku była nie do przyjęcia nie tylko dla kręgów demokratycznych i elit intelektualnych w Afganistanie, ale także dla rzesz prostych wyznawców.

Jadę do granicznego Farchoru, gdzie 201 Zmechanizowana Dywizja Piechoty WNP udostępniła mudżahedińskim helikopterom lotnisko. Asfaltowa droga pozwala przemierzyć stuosiemdziesięciokilometrowy odcinek w trzy godziny. Tym razem zajmie mi to dwa razy tyle. Kierowca będzie kluczył po bezdrożach omijając wsie zajęte przez Rachmona Sangina.

Polityka 41.2001 (2319) z dnia 13.10.2001; Na własne oczy; s. 100
Reklama