PIOTR SZEWC: Julian Stryjkowski był dla mnie postacią bardzo ważną. Wielkiego i wybitnego pisarza, którego podziwiałem, poznałem w 1987 r. Zaprosił mnie do siebie, kiedy wydałem moją pierwszą powieść. Był jej entuzjastą, napisał przedmowę do drugiego wydania i bezustannie zachęcał mnie do pisania kolejnej. Myślę, że ucieszyłby się ze „Zmierzchów i poranków”. Nasze spotkania zaowocowały też „Ocalonym na wschodzie”, wywiadem-rzeką, będącym zapisem wielogodzinnych rozmów.
Po śmierci Stryjkowskiego wiedziałem, że muszę o nim napisać. Nie chciałem występować w roli krytyka. Znaliśmy się dziewięć lat i w tym czasie widziałem nie tylko pisarza. Spotykałem starego człowieka, nękanego chorobami i samotnością, skąpego i niecierpliwego, ale jednocześnie bardzo serdecznego, uczynnego i dobrego. Zawsze interesowała mnie jego droga życiowa i wybory ideowe. Stryjkowski spędził dzieciństwo i młodość w żydowskim miasteczku Stryju. Nienawidził ciemnoty i zacofania, toteż od nich uciekł. Był syjonistą i komunistą, ale w swojej twórczości wciąż powracał do świata, który odrzucił. Obrazy z „Głosów w ciemnościach” czy „Austerii” są surowe, oschłe i prawdomówne, stały się formą zadośćuczynienia, ocaliły ludzi i miejsca, których nie ma.
Piotr Szewc: Syn kapłana. SIC. Warszawa 2001, s. 87