Archiwum Polityki

Pieśń dekownika

1. Pewnie tak jest zawsze, ale w ostatnich tygodniach tak jest bardziej. Piszę, żeby własnym myślom utorować drogę, żeby samemu się w tym wszystkim połapać, piszę w poczuciu nienadążania za sprawami, w wyniszczającym konstrukcje myślowe przeświadczeniu, że jak ten tekst się ukaże, wszystko może być inaczej, w wyjątkowym sceptycyzmie co do możliwości formy i języka, w zwyczajnej niepewności, czy jak wieczorem włączę telewizor, nie rozbłyśnie on jakimiś nowymi sensacyjnymi albo tylko apokaliptycznymi nowinami.

2.

Swoją drogą gdyby nie to, że gotowość ludzkości do apokalipsy jest naturalna – byłaby ona zdumiewająca. Jeszcze tych, co przywdziewają prawdziwe rynsztunki wojenne, zrozumieć łatwo. Rozkaz jest rozkaz. Ale publicyści z zapałem przybierający heroiczne pozy, w dzwony patosu bijący, retoryką wojny zasuwający – to jest równie uzasadnione co dziwne. Retoryka wojenna prawdopodobnie ma to do siebie, że wiarygodnie brzmi wyłącznie w okopach, przy czym – jak sobie wyobrażam – ani jej tam nikt nie chce słuchać, ani jej tam z powodów elementarnie akustycznych nie słychać.

3.

Musi być bardzo przyjemnie stać na czele oddziałów i nawoływać do boju albo stężałym patosem zachęcać do męstwa, albo rzucać proste żołnierskie słowa w trakcie transmitowanego przez telewizję orędzia do narodu. Zdaje się, że niezależnie od okoliczności historycznych niektórzy mężczyźni, zwłaszcza intelektualiści, zwłaszcza w pewnym wieku (koło czterdziestki), odczuwają silniejszy od sensu głód formy, a chyba i treści militarnej. Odnoszę na przykład nieodparte wrażenie, że niejeden z opisujących teraz sytuację naszą i światową gazetowych autorów nie może się powstrzymać i wyobraża sobie, że jest przemawiającym do dzielnych i zjednoczonych Amerykanów prezydentem Bushem.

Polityka 40.2001 (2318) z dnia 06.10.2001; Pilch; s. 94
Reklama