Archiwum Polityki

Spotkanie na Wiejskiej

Jesień gubi liście, które odnajdą się dopiero wiosną, krople deszczu sypią się jak kulki rtęci z rozbitego termometru. Szedłem Wiejską, gdy nagle zobaczyłem znajomą twarz. Spojrzałem jeszcze raz: ależ tak, to polityk zawodowy, ozdoba programów telewizyjnych, radiowy gadacz, kaskader wywiadów prasowych. Zwykle uśmiechnięty łaskawie, tym razem spochmurniały podniósł oczy ku niebu i jęknął:

– Panie B., pomagasz tylu nieznajomym, dlaczego nie pomogłeś mnie? Wszyscy mówili, że jestem mądry, więc pogodziłem się z tą opinią. I jak ja teraz wyglądam? Talent polityczny to rodzaj choroby. Czemu okazało się, że jestem zdrowy? Zatrudniłem faceta dbającego o mój wizerunek. Stosowałem się ściśle do jego zaleceń: zawsze garnitur (na jeden rząd), krawat zwisający do paska, nie niżej. Ręce wolne od nadmiernej gestykulacji, żadnego rozbiegania. W tych oczach iskra żywej inteligencji. Z tej iskry rozgorzeje płomień; płomień rozgryzie malowane dzieje, bo nasze dzieje takie już są, że zawsze ktoś coś zmalował lub przemalował. Opanowałem sztukę kładzenia ręki na sercu, ćwicząc cierpliwie przed lustrem, żeby to nie było małpiarskie, tylko swojskie, zgodne z literacką tradycją, słowami Wieszcza: „Pokazał ręką na serce, lecz nic nie mówił pasterce...”. A niby co miał mówić? Pasterki dziś pyskate, na ogół feministki. A jak się trafi porządna, to zaraz za tę porządność przeprasza. Pieniądze... Przestrzegałem zasady wbitej mi do głowy jeszcze w domu rodzicielskim: Nie jest ważne, żebyś ty lubił pieniądze, ważniejsze, żeby one ciebie lubiły! Jak teraz będzie z tym lubieniem? Na co mogę liczyć? Na odprawę posłów greckich (to znowu literatura). Nowi panowie nie będą udawali Greka, dadzą odprawę. Ale co dalej? W czyim interesie leży zwiększanie liczby bezrobotnych?

Polityka 40.2001 (2318) z dnia 06.10.2001; Groński; s. 97
Reklama