Słońce, morze i piaszczysta plaża – idealne wakacje. Andaluzja: walki byków, flamenco i czerwona róża w zębach. Ole! Czego więcej pragnąć?
Jeśli jesteś znerwicowanym pracoholikiem z Europy Wschodniej i marzysz o takich wakacjach, nie zaglądaj do przewodników. Po prostu wyłącz się. Andaluzja żyje swoim rytmem. Rytmem narodzin i pogrzebów, rytmem pracy i odpoczynku, miłości i żałoby. Walczyć z rytmem natury, to bawić się w donkichoterię. Dlatego gdy zepsuje się samochód, najlepiej rozejrzeć się za przydrożną kafejką i sącząc cortado, gęstą i mocną kawę, poczekać. Na pewno pojawi się ktoś, kto będzie mógł nam pomóc. Taka postawa ma swoją nazwę: manana – odłóżmy to (wszystko) na jutro. Urodzony w Kordobie Seneka nazwał ją stoicyzmem. Nie szukaj problemów – mówią Andaluzyjczycy – gdy problemy przyjdą do ciebie, będziesz wiedział, jak sobie z nimi poradzić.
Czasem bywa tak: wchodzimy do hotelowej szatni, a pani szatniarka siedzi przy zdobionym stoliczku. Stoliczek jest starszy od pani szatniarki. Mniej więcej o trzysta lat. Wiemy, bo widzieliśmy taki na zdjęciu w albumie z antycznymi meblami. Rozpoczynamy pogawędkę. To może być chwila rozmowy z właścicielem baru, który kiedyś walczył z frankistami, albo coś bardzo dziwnego w atmosferze małego meczetu, do którego zaprowadził nas znajomy tubylec. Powoli zaczynamy rozumieć, dlaczego każdy szanujący się przewodnik turystyczny rozpoczyna opis Andaluzji stwierdzeniem, że ta kraina pozostaje dla ogromnej większości przybyłych lądem nieznanym. Jeśli obudził się w nas instynkt odkrywcy, to wrócimy do Andaluzji. Ta historia jest dla tych, którzy lubią niespodzianki, dla tych, którzy chcą się dowiedzieć, co właściwie miał na myśli Federico Garcia Lorca, gdy pisał: „Ziemia cicha,/ziemia sucha/ o nocach ogromnych…”.