Archiwum Polityki

Komputer lepszy niż żona

W samolotach na trasie z Europy do portów lotniczych Dalekiego Wschodu bardzo często widać charakterystyczne pary – mężczyzna-Europejczyk na ogół rażąco nieurodziwy, a do tego z wyraźnymi kompleksami, zaś u jego boku Azjatka, najczęściej Filipinka czy Tajka, czasem Malajka, Indonezyjka, a bywa że nawet Japonka w roli współczesnej Madame Butterfly. Pary te wydają się wyrazem postępującego nieprzystosowania podaży i popytu na rynku uczuciowym w Europie. Wobec rosnącej hegemonii kobiet (znowu będę miał przechlapane u naszych feministek) wielu mężczyzn nie potrafi się zrealizować w stosunkach z rodaczkami i ucieka w stronę Dalekiego Wschodu, gdzie niewiasty przynajmniej na pozór robią wrażenie cichych, pokornych i podporządkowanych.

O tym, że jest tak na pozór, można się przekonać widząc jak często w chwilach, kiedy trzeba o czymś zdecydować, cicha pokorna Azjatka bierze delikatnie  władzę w swoje ręce, ale w przeciwieństwie do licznych Europejek czyni to nie depcząc miłości własnej partnera, któremu przecież chodzi najczęściej tylko o pozory. Jeśli ktoś udaje, że go słucha, to naprawdę może wodzić delikwenta za nos.

Dalsza część moich dzisiejszych wywodów nie będzie miała nic wspólnego z niebezpiecznym tematem wyzwolenia kobiet. Chcę pozostać przy temacie czysto męskim, jakim są samochody. W mojej rodzinie ten temat nie jest męski, bo doskonałym kierowcą jest właśnie moja żona. Ja prowadzę bez upodobania i plasuję się w średniej krajowej, z dala od Carusów kierownicy. Fakt, że czynię dobrowolnie takie publiczne wyznanie, świadczy o tym, że moje męskie ego znajduje ujście na innych polach, a nie za kierownicą.

Podróżowanie samochodem składa się z dwu procesów: jeden to samo prowadzenie, drugi to znajdowanie drogi.

Polityka 16.2001 (2294) z dnia 21.04.2001; Zanussi; s. 96
Reklama