Archiwum Polityki

Puls Plusa

W spółkach Skarbu Państwa oraz firmach, w których państwo pozostaje znaczącym akcjonariuszem, trwa gorączkowa walka o władzę, wpływy, stanowiska. To znak, że wybory coraz bliżej. Ten kto zdoła wywalczyć dla siebie i swych sojuszników więcej, ten łatwiej przetrwa okres politycznej hibernacji. Szczególnie smakowitym kąskiem jest spółka Polkomtel, do której należy sieć telefonii komórkowej Plus GSM. Obroty liczone w miliardach złotych, zyski idące w setki milionów – to robi wrażenie. Nic więc dziwnego, że walka jest tu najbardziej zażarta.

Polkomtel to dziwna spółka. Formalnie prywatna, choć na dobrą sprawę państwowa. Jej najważniejszymi akcjonariuszami są giganty postsocjalistycznej gospodarki: KGHM Polska Miedź, PKN Orlen, Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE). Z tej trójki PSE w stu procentach należy do Skarbu Państwa, zaś dwie pozostałe są już formalnie prywatnymi spółkami giełdowymi, jednak ze względu na znaczące pakiety akcji pozostające w ręku państwa znajdują się w sferze wpływów ministra skarbu. Polkomtel ma też mniejszościowych akcjonariuszy zagranicznych. Są nimi dwaj operatorzy telefonii komórkowej – brytyjski Vodafone oraz duński Tele Danmark.

Polkomtel jest firmą przynoszącą ogromne zyski; w ubiegłym roku ponad 200 mln zł. To w dużym stopniu zasługa prezesa Władysława Bartoszewicza, który tworzył firmę i kierował nią przez ostatnich pięć lat. Prezes uważany jest za człowieka lewicy. W czasach rządów SLD-PSL był dyrektorem gabinetu ministra przekształceń własnościowych Wiesława Kaczmarka. Dziś mu to wszyscy przypominają, choć wcześniej, w okresie rządów Hanny Suchockiej, pełnił podobną funkcję u boku ministra współpracy gospodarczej z zagranicą Andrzeja Arendarskiego. Sam Bartoszewicz nie wypiera się swoich lewicowych sympatii, czego dał dowód w czasie niedawnej kampanii wyborczej wpłacając ponad 10 tys. zł na fundusz Aleksandra Kwaśniewskiego.

To oczywiście nie przysparzało mu sympatyków wśród przedstawicieli obecnej koalicji. Dlatego wielokrotnie podejmowano próby przejęcia kontroli nad spółką, a pogłoski o rychłym odwołaniu Bartoszewicza powracały przez ostatnie trzy lata bardzo regularnie. Nie było to jednak łatwe – prezes był dość skutecznie zabezpieczony. Do jego odwołania potrzeba było siedmiu głosów w dziewięcioosobowej radzie nadzorczej. Przeciwnikom prezesa nigdy nie udało się zorganizować tak licznej frakcji, być może dzięki temu, że wykazywał się on sporym talentem politycznym i mimo wszystko potrafił sobie zjednywać sojuszników niekoniecznie o podobnych poglądach politycznych.

Polityka 15.2001 (2293) z dnia 14.04.2001; Kraj; s. 24
Reklama