Archiwum Polityki

Ogień z wodą

Rozmowa z Angiem Lee, reżyserem filmu „Przyczajony tygrys, ukryty smok”

„Przyczajony tygrys, ukryty smok” to film z gatunku kung-fu. Co sprawiło, że po ambitnej „Rozważnej i romantycznej” zainteresował się pan kinem walki?

Nie widzę w tym nic złego. Prawdę mówiąc, z zamiarem zrobienia takiego filmu nosiłem się od bardzo dawna. W Taipei, gdzie dorastałem, sztuki walki są popularną formą rozrywki, zwłaszcza dla chłopców. Czytałem mnóstwo książek i komiksów na ten temat. Lubiłem też filmy z Brucem Lee. Już wtedy marzyłem, by zrobić film o niezwyciężonych wojownikach wuxia. W Ameryce oglądano wtedy westerny. Wuxia i kowboje mają pozornie wiele wspólnego. Jedni i drudzy walczą o sprawiedliwość, chcą chronić biednych i słabych. Mszczą się za swoje i cudze krzywdy. Różni ich jednak wiara i oczywiście sposób walki. Westernu nigdy bym nie zrobił. Bo dla mnie ważne jest to, czego nie widać, co znajduje się po drugiej stronie życia.

W westernach obowiązuje kodeks honorowy, a w filmach kung-fu?

Tao. Wuxia to, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, żołnierze ducha. Żyli w czasach Konfucjusza. Przypominali błędnych rycerzy – czuli się wolni, nie uznawali władzy zwierzchników, kierowali się wyłącznie potrzebami serca. Dążyli do doskonałości poprzez ćwiczenie ciała. Wierzyli, że możliwe jest przekroczenie fizycznych ograniczeń, jeśli odpowiednio wykorzysta się energię drzemiącą w umyśle człowieka. Potrafili chodzić po ścianach. Skakać na wielką odległość. Rzucać piorunami. O wuxia powstało mnóstwo legend. Część z nich zebrał Wang Du Lo w pięciotomowej książce opublikowanej przed II wojną światową. Czwarta część nosi tytuł „Przyczajony tygrys, ukryty smok”. Przeczytałem ją 7 lat temu i zachwyciłem się.

Co znaczy ten tytuł?

„Smok” to w dosłownym tłumaczeniu imię młodej bohaterki.

Polityka 15.2001 (2293) z dnia 14.04.2001; Kultura; s. 63
Reklama