Archiwum Polityki

Proust po Holocauście

[warto mieć w biblioteczce]

Norman Manea: Październik, godzina ósma. Przeł. Halina Mirska-Lasota. Pogranicze, Sejny 2000, s. 212

Nie ma literatur prowincjonalnych: sięgnijcie po opowiadania Rumuna Manei. Kto chce, może w nich szukać Kafki, naszego Schulza, kto chce, może smakować „herbatę Prousta”. Smak ma szczególny – głodu i zagłady. Manea, urodzony przed wojną na Bukowinie, przeżył jako żydowskie dziecko prawie pięć lat w kacecie, ocalał, został inżynierem, pisał od lat 60., zdobywał literackie laury, w połowie lat 80. wyemigrował na Zachód, wykłada i pisze w USA. Niesamowita, halucynacyjna, ale czysta i piękna proza Manei opowiada o szaleństwie i potwornościach wojny i grotesce bałkańskiego komunizmu. Nic nie jest dopowiedziane: prawie żadnych historycznych szczegółów. Trzeba wysilić wyobraźnię, współpracować z na poły autobiograficzną narracją, dać się prowadzić frazie i rytmowi. I nagle trafia się w świat poetyckiej grozy, w którym proste przedmioty i zdarzenia kumulują energię destrukcji. „Herbata Prousta” to gorąca lura, którą połykają żywe szkielety wpatrzone w brudny kawałeczek cukru przywiązany do lampy pod sufitem. Proustowskie magdalenki to biszkopciki rozdawane wynędzniałym dzieciom oczekującym z dorosłymi na transport. Manea ma kłopoty w Rumunii: pamiętają mu, że opisał przedwojenny gorący flirt Mircei Eliadego, później światowej sławy religioznawcy – z faszyzmem. Mam nadzieję, że Polska będzie dla Manei łaskawsza.

[lektura obowiązkowa]
[warto mieć w biblioteczce]
[nie zaszkodzi przeczytać]
[tylko dla znawców][czytadło][złamane pióro]
Polityka 15.2001 (2293) z dnia 14.04.2001; Kultura; s. 70
Reklama