Archiwum Polityki

Męskie fantazje

Kiedy spotka się ze sobą dwóch miłośników fantastyki, nie dzieje się jeszcze nic szczególnego. Gdy spotka się ośmiu, może być z tego niezła impreza. Ale jeśli w różnych miejscach regularnie spotyka się ze sobą kilka tysięcy fanów, znaczy to, że istnieje fandom. W Ameryce fandom powstał w latach 30., kiedy okazało się, że do zdynamizowania sprzedaży literatury fantastycznej wystarczy zrzeszyć jej sympatyków i dać im poczucie przynależności do grona Wtajemniczonych. Polski fandom tworzył się w epoce późnego Gierka, między innymi jako lekarstwo na samotność i poczucie ideowego skoszarowania. Potem przeprowadził całe pokolenie fantastów przez smutek stanu wojennego. Dzisiaj nadal ma się dobrze i niedawno spotkał się w krzyżackim zamku w Nidzicy na Piątym Festiwalu Fantastyki.

Fandom to grupa zwarta, chociaż w subtelny sposób zhierarchizowana. Jej czubek stanowi pisząca elita. Zaraz po niej idą ci, którzy czytają. - Czytanie było pierwsze, dlatego stanowi najwyższą formę aktywności fana - wyjaśnia Michał z Krakowa. Czytacze z pewną ironią odnoszą się do oglądaczy, którzy ponad książki przedkładają kasety wideo, ci zaś ze zrozumiałym lekceważeniem odnoszą się do amatorów gier role-playing i karciarzy (którzy po cichu i tak są przekonani, że gra jest formą najwyższą).

Podczas zlotów najbardziej liczy się poczucie wspólnoty. Fandom popija piwo, po raz kolejny ogląda "Gwiezdne Wojny" i wcinając zupę pomidorową, dyskutuje o ważnych sprawach. Na przykład o przyszłości Ziemi. Nie wygląda ona bynajmniej różowo.

- My tu sobie siedzimy, a efekt cieplarniany ma miejsce i od Antarktydy odrywają się bloki lodu wielkości województwa krakowskiego - ostrzega pisarz Marek Oramus, którego na równi z niszczycielską działalnością człowieka zasmuca fakt, że kelnerka od 15 minut nie przynosi mu zamówionego piwa.

Andrzej Zimniak, pisarz i doktor chemii w jednej osobie, nie sądzi, aby człowiek był zdolny do zniszczenia życia na Ziemi, ponieważ ma on wbudowane bezpieczniki, chroniące go skutecznie przed samozagładą.

Prawdziwym wyzwaniem jest natomiast inżynieria genetyczna. Temat ten ożywia młodego górnika z Katowic. Jego zdaniem, sklonowani ludzie mają przed sobą przyszłość w przemyśle węglowym. - W pokładzie węgla wysokości metra normalny człowiek nie stanie. Trzeba wyprodukować gościa odpowiedniej wielkości. I niestety wyprodukuje się.

Zimniak upiera się, że dobierze się z tych, co są, ale zdaniem górnika lepiej ich zrobić. Pogrzebie się w genach, a następnie rozpocznie produkcję taśmowo. Sklonowana ludzkość mogłaby także posłużyć jako bank niezłej jakości części zamiennych dla ludzkości właściwej.

Polityka 26.1998 (2147) z dnia 27.06.1998; Na własne oczy; s. 84
Reklama