Upadek Kandaharu oraz zdobycie fortyfikacji w Górach Białych wokół Tora Bora w grudniu ub.r. potraktowane zostały jako symboliczne zakończenie konfliktu afgańskiego i rozbicie Al-Kaidy w Afganistanie. Przekonanie takie wyraził m.in. amerykański sekretarz stanu Colin Powell. W rzeczywistości nadzieje te są przedwczesne. Nie został pojmany przywódca talibów mułła Mohammad Omar ani sam Osama ibn Laden, główny poszukiwany, autonomiczne organizacje terrorystyczne zaś są dość luźno powiązane ze sobą i przypominają działanie serwerów w Internecie. Zniszczenie pojedynczego ogniwa nie wpływa radykalnie na funkcjonowanie całej struktury, która daje się łatwo zestroić na nowo.
Tysiącom bojowników islamskich udało się w ciągu ostatnich miesięcy uciec z Afganistanu. W odróżnieniu od afgańskich talibów, wielu z nich ma zamkniętą możliwość powrotu w rodzinne strony. Dla tych, którzy przybyli do Afganistanu mając po 18–25 lat, naturalnym rzemiosłem, w jakim się szkolili, była walka, a wojna ich naturalnym środowiskiem. Teraz są do wynajęcia.
Talibowie żyją
Ich los może zaważyć na przyszłości Azji Środkowej, Indii i Bliskiego Wschodu. Geograficznie i ideologicznie najbliższym azylem dla wielu okaże się Kaszmir, gdzie przyłączą się do oddziałów separatystycznych walczących o niezawisłość tego indyjskiego stanu.
Związki między separatystami kaszmirskimi a talibskimi bojownikami istnieją od lat, teraz mogą wywołać napięcie w całych Indiach. Za zamachem w parlamencie indyjskim 13 grudnia ub.r. stały siły od lat powiązane z talibami: pakistański wywiad wojskowy ISI i kaszmirscy separatyści, mający powiązania z Al-Kaidą. Organizator zamachu Mohammad Afzal, koordynator ugrupowania Dżaisz-i-Mohammad, odpowiedzialny jest za uprowadzenie w grudniu 1999 r.