Ta pani z nami nie jechała! – melduje wychowawcy młodociany uczestnik wycieczki, pokazując palcem siedzącą z tyłu autokaru samotną kobietę. Jest młoda, ładna, uśmiecha się bezradnie i do końca filmu nie powie nam, z kim i dokąd chciałaby wyruszyć w podróż życia. W polskim kinie występowały zazwyczaj łagodne matki, żony, kochanki albo wręcz przeciwnie – kobiety walczące, zbuntowane. W „Teraz ja” Anny Jadowskiej mamy natomiast przekonujący portret kobiety, która nie chce odgrywać żadnej z tych ról, co nie znaczy, że wie już, czego naprawdę chce. Grana przez Agnieszkę Warchulską Hanka po prostu wyszła z domu, porzucając partnera, o którym też niewiele się dowiemy. Podobnie jak ona należy do pokolenia trzydziestolatków skazanego na karierę lub porażkę (jest bodaj prawnikiem, raz wspomina, iż przygotowywał się do sprawy). Domyślamy się, że w ich wolnym związku chyba nie działo się najlepiej. Ale też nie najgorzej, raczej średnio. Czyli w normie. I może właśnie ta zwyczajna norma przestała Hance wystarczać? Jej partner jest najwyraźniej zszokowany: pewnie dotychczas żył w złudnym przekonaniu, że ma obok siebie szczęśliwą kobietę. Teraz zdesperowany wszczyna poszukiwania; czy jednak wie, kogo szuka? W filmie więcej jest pytań niż odpowiedzi. Jadowska korzystając z formuły kina drogi, buduje swój film z serii scenek, z których każda stanowi mikroopowieść. Są epizody naprawdę znakomite (jak wizyta na wieczorku w domu wczasowym), są wyraźnie słabsze (np. wyprawa z przypadkowo poznanym chłopakiem do lasu), lecz w każdym widać własny styl młodej artystki z Łodzi. Jadowska ma zmysł obserwacji i poczucie humoru, umie podpatrywać rzeczywistość tylko z pozoru zwyczajną, świetnie pracuje z aktorami i – co w naszym kinie jest rzadkością – dialogi w jej filmie brzmią naturalnie.