Archiwum Polityki

Baseball w bawełnie

Najnowsza powieść Johna Grishama musiała być dla jego czytelników nie lada zaskoczeniem. „Malowany dom” nie ma bowiem nic wspólnego z konwencją thrillera prawniczego i nie spotkamy tu postaci pokroju Mitchela McDeere’a z „Firmy”. Poznamy natomiast siedmioletniego Luke’a Chandlera i z jego opowieści dowiemy się o późnym gorącym lecie 1952 r. w hrabstwie Craighead w stanie Arkansas, zbiorze bawełny, sezonowo zatrudnianych Meksykanach i „ludziach ze wzgórz”. Dowiemy się, że pogoda dopisuje, a ceny dyktowane przez kupców z Memphis nie będą wysokie. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, Chandlerom starczy na spłacenie pożyczek.

Ale dla bohatera, który jak widać uważnie przysłuchuje się rozmowom dorosłych, ważniejszy jest baseball, transmisje radiowe z meczu Cardinalsów i rekordy ustanawiane przez legendarnego Stana Musiala. A także cotygodniowa wyprawa do pobliskiego miasteczka Black Oak, prażona kukurydza, western w kinie oraz dziedziczna w Arkansas niechęć do Jankesów.

Ta konsekwencja w opisywaniu amerykańskiej prowincji z punktu widzenia siedmiolatka nadaje powieści Grishama należną spójność. Ważne jest przy tym nie tylko to, co Luke widzi (a widzi i romans, i zabójstwa), ale i to, czego zaprzątnięty base-
ballem i bawełną dostrzec nie może. Choć trwa wojna w Korei, w której walczy zresztą stryj chłopca, w „Malowanym domu” nie ma wielkiej polityki, zimnej wojny, nazwisk prezydentów i generałów. Nie ma tu także konfliktów rasowych, a mały narrator najpewniej nigdy nie widział czarnoskórego Amerykanina. Brakuje wreszcie wielokrotnie wskrzeszanego w literaturze amerykańskiej XX w. mitu Południa. Wbrew temu, co pisali niektórzy recenzenci, Grisham nie zamierza być naśladowcą Williama Faulknera i nie sili się, by stworzyć jeszcze jedną wzniosłą przypowieść o niewzruszonych zasadach, tradycji, prawości i stałości tych, którzy byli spadkobiercami pierwszych osadników.

Polityka 38.2001 (2316) z dnia 22.09.2001; Kultura; s. 54
Reklama