Archiwum Polityki

Dwa oblicza zemsty

Ostraszliwej tragedii amerykańskiej i mającej być odpowiedzią na nią wielkiej ofensywie antyterrorystycznej napisano już prawie wszystko. Ale właśnie – prawie. Jeden bowiem kluczowy problem uchodzi jakby uwagi większości naszych komentatorów i analityków. Zbrodnie dokonane w Nowym Jorku pokazały dobitnie, że międzynarodowy terroryzm przekroczył kolejny próg ilościowy. Nie jakościowy jednak. Już przedtem porywano samoloty i mordowano z zimną krwią ich pasażerów, wysadzano w powietrze pełne cywilów budynki, rzucano bomby w Bogu ducha winny tłum, porywano i zabijano zakładników, wyrzynano całe wsie etc., etc. Jest rzeczą oczywistą, że parę tysięcy zabitych robi na nas większe wrażenie niż kilkuset, a kilkuset niż kilku. Nie ma tu jednak różnicy merytorycznej. Plugawe zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie to tylko spektakularny wierzchołek piramidy.

We francuskich biurach podróży wiszą listy krajów, do których wycieczki ze względów bezpieczeństwa stanowczo się odradza. I listy te wydłużają się dramatycznie z roku na rok: Afganistan, Albania, Algieria, Angola, Czeczenia, Erytrea, Filipiny, Irak, Irlandia Północna, Kaszmir, Kolumbia, Kosowo, Liberia, Niger, Rwanda, Sri-Lanka, Somalia, Sudan, Zair... Nawet w stabilnym Egipcie zarobić można kulę w pierś zwiedzając piramidy. Rzecz jasna – rozpatrując każdy przypadek z osobna znajdziemy cały szeroki wachlarz przyczyn i uwarunkowań. Będą tu i konflikty narodowościowe, i polityczne, i historyczne, i najczęściej bodaj religijne. Pozornie od Sasa do Lasa. Nie sposób jednak nie dostrzec między nimi pewnego wspólnego mianownika. Bo niby dlaczego w Europie czujemy się względnie spokojni, ewentualne zagrożenia widząc przede wszystkim przychodzące z zewnątrz?

Polityka 39.2001 (2317) z dnia 29.09.2001; Stomma; s. 114
Reklama