Archiwum Polityki

Beztlenowce

[dla każdego]

Po sukcesach „Nocy Helvera” przyszła pora na kolejny utwór najpopularniejszego obecnie dramatopisarza polskiego Ingmara Villqista. „Beztlenowce” wystawił łódzki Nowy, dwa dni później realizacja autorska trafiła na afisz warszawskich Rozmaitości, zaś telewizyjne widowisko Łukasza Barczyka pokazano w ramach Studia Teatralnego Dwójki. „Beztlenowce” to cykl miniatur o ludziach przyciśniętych do ściany – przez los, winy, skłonności, fantomy psychiczne. Pozbawionych oddechu. Autor zostawił reżyserom możliwość dowolnego tasowania jednoaktówek prosząc jedynie, by kończyć „Lemurami”: naiwnym, wmawianym sobie przez bohaterów marzeniem o szczęściu. Nie posłuchali go ani Barczyk, ani Łukasz Kos w Nowym, który od tego mirażu zaczął spektakl, kończąc przygnębiającym obrazem matki szykującej syna na zbliżającą się śmierć. Na łódzkiej inscenizacji zaciążyło jednak nie tyle przeczernienie obrazu, ile sama koncepcja zlania aż pięciu etiud (w oryginale porozdzielanych, osobnych) w jedno universum. Zaowocowało to powierzchownością, rozproszeniem uwagi widza; pogubiło się parę dobrych ról (rewelacyjny w dyskretnej precyzji rysunku psychologicznego Wojciech Błach). Może korzystniej byłoby skupić się na mniejszej liczbie fabuł i na drążeniu w głąb, tak jak zrobił to autor w Rozmaitościach, reżyserując jedynie jedną opowieść – o parze gejów usiłujących, niemal na granicy histerii, ratować nieustannie zagrożony związek. Powstało staranne studium, ze świetnymi rolami Jacka Poniedziałka i Marka Kality. Głębi czytania tekstu od Villqista, inscenizatora-amatora mogłyby się uczyć zastępy zawodowców, młodszych i starszych. Przed nim nowe wyzwanie: pełnospektaklowa sztuka, którą sam wyreżyseruje w poznańskim Polskim.

Polityka 13.2001 (2291) z dnia 31.03.2001; Kultura; s. 52
Reklama