Archiwum Polityki

Apel do ciemniaków

Przeciętny człowiek kończy ponoć czytanie książek wraz z maturą, a w lepszym wypadku wraz z ukończeniem studiów. Stosunkowo niewielki procent ludzi podtrzymuje przez całe życie regularne nawyki czytania i nad tym zjawiskiem solidarnie ubolewają pisarze, wydawcy, wychowawcy i wszyscy, którym leży na sercu rozwój duchowy człowieka (albo też którzy mają ekonomiczny interes w tym, żeby sprzedawać książki). Pierwsza z powyższych motywacji jest szlachetna, druga nie jest, ale obie spotykają się w biadaniu.

Słowa powyższe należałoby pisać z okazji corocznych targów książki. Miałyby wtedy pozór aktualności, można by je także dedykować maturzystom czy też absolwentom wyższych uczelni w końcu roku opatrując je jakimś apelem, aby czytali dalej i nie tracili nawyku. Ponieważ jednak piszę teraz, to pozwolę sobie na uwagę nieco mniej oczywistą. Jako  człowiek w zaawansowanym wieku żałuję, że już tyle lektur mam za sobą. A żałuję szczególnie, że tyle świetnych książek zmuszony byłem przeczytać w wieku, kiedy nie byłem w stanie ich docenić. Mogę się oczywiście pocieszać faktem, że te same dzieła leżą dalej na mojej półce i mogę do nich powracać, ale te powroty nie mają już siły odkrycia, jaką daje pierwsza lektura.

Żal z powodu arcydzieł przeczytanych w niestosownym czasie można przezwyciężyć czytając w wieku dojrzałym to, co nie zmieściło się w kanonie szkolnym. Myślę tu o lekturach, które pochodzą zza granicy, a które w naszej edukacji się pomija. Wszyscy znamy „Pana Tadeusza”, ale mało kto czytał włoskie „Promassi spo...”, które jest dzisiaj powszechną lekturą Włochów. W literaturze Europy są niezliczone skarby, które pomijamy z prostej racji, że w szkole średniej nikt nas nie uczy przedmiotu literatura, tylko mamy przedmiot – język polski.

Polityka 13.2001 (2291) z dnia 31.03.2001; Zanussi; s. 105
Reklama