Archiwum Polityki

Czerwony Paryż

No i proszę – Blanqui, Varlin, Assi, nie wspominając o naszych: Jarosławie Dąbrowskim czy Walerym Wróblewskim, mogą mieć, o ile duchy coś czują, pośmiertną satysfakcję. Dokładnie w sto trzydziestą rocznicę dni Komuny Paryż znowu jest czerwony. Lewica: czterdziestu dziewięciu socjalistów, dwudziestu trzech zielonych, jedenastu komunistów i siedmiu radykałów ma bezwzględną większość i będzie niepodzielnie rządzić nadsekwańską stolicą.

Podczas walk z komunardami wersalczycy rozstrzeliwali wszystkich, którzy mieli czarne ślady od prochu na rękach. William Serman relacjonuje (na podstawie oficjalnego raportu wojskowego z epoki), jak przed wersalskiego oficera dowodzącego plutonem egzekucyjnym doprowadzono dwunastoletniego chłopaka z karabinem o gorącej jeszcze lufie w rękach. Oficer zbladł – to było jednak ponad jego siły. Na szczęście ujęty brzdąc zwrócił się do niego: – Panie kapitanie, czy mogę jeszcze tylko odnieść mamie zegarek? Jakaż ulga: – A leć mi zaraz do matki! Niestety, za cztery minuty chłopak był z powrotem. Stanął pod zachlapanym krwią murem i zaczął śpiewać rewolucyjną pieśń. Tutaj już oficerowi nie starczyło nerwów. Kopiąc dziecko w tyłek wołał: – Wynocha, precz mi stąd, wracaj do domu! Chłopak zaś odkrzykiwał: – Ty śmierdzący tchórzu, nie masz nawet odwagi, żeby mnie zabić jak innych! Innymi słowy jakby oceniać Komunę Paryską, która też lubiła pomordować, były to czasy heroicznych walk lewicy z prawicą.

Dzisiejsze zwycięstwo lewicy w Paryżu nie ma nic wspólnego z tym rewolucyjnym patosem. Właściwie lewica nawet nie wygrała. To prawica na złotej tacy przyniosła jej klucze do miasta. I właśnie w tym momencie historia zaczyna być interesująca, bo coś nam jakby przypomina z naszych rodzimych, nadwiślańskich doświadczeń.

Polityka 13.2001 (2291) z dnia 31.03.2001; Stomma; s. 106
Reklama