Archiwum Polityki

Laga moralisty

Przed paroma tygodniami Adam Krzemiński wezwał na tych łamach Andrzeja Wajdę do nakręcenia filmu o „sąsiadach” z Jedwabnego, poniechania za to zamiaru przeniesienia na ekran „Zemsty” – „szlacheckiej ramoty” i „kontuszowej cepeliady”. Intencje wezwania były czytelne: Krzemińskiemu nie od dziś marzy się wielka debata na temat pamięci, kultury narodowej, psychologii społecznej. Po diabła jednak starania o podobne rekolekcje ozdobił pogardliwym szturchańcem wymierzonym pisarzowi sprzed półtorawiecza, który w tych kwestiach miałby może więcej do powiedzenia, niżby się to niechętnym śniło?

Co zrobić, żeby przytomni ludzie nie dawali się bez reszty zwariować dyktaturze teraźniejszości, która każe za ważne brać tylko to, co piszą gazety, o czym donosi telewizor i plotkuje ulica? Przecież prawda o nas współczesnych zamknięta w horyzoncie dnia dzisiejszego, zredukowana do kwestii doraźnych i wymiernych musi być mdła i płaska jak naleśnik! Wszelka debata tycząca kultury duchowej narodu winna zacząć się od ponowienia nauki obserwowania samych siebie – w tym przeglądania się w przeszłości, w niegdysiejszych arcydziełach. Aleksander Fredro świetnie się do takiej repetycji nadaje. Ten chodzący po ziemi pisarz, trzeźwy romantyk łączący opromieniający humor z gderliwym malkontenctwem był jednym z bystrzejszych portrecistów rodaków, przenikliwym i subtelnym. Tyle że owe portrety wpisywał w konwencjonalne formy przynależne swojej epoce. Doczytać się prawd pod patyną konwencji, podjąć wysiłek przyjrzenia się światu malowanemu metodami dziś nieużywanymi? Komu by się chciało? O ileż wygodniej kwitować wysiłki klasyka słóweczkiem „ramota” naładowanym zarozumiałą wyższością.

Owszem Fredro, zaprzeczyć niepodobna, nawet na renomowanych scenach bywa grany w koszmarkowatym stylu „kontuszowej cepeliady”. Ale tak być grany nie musi!

W „Panu Jowialskim” na scenie szczecińskiego Współczesnego nie ma szlacheckiej cepelii ani rąbka kontusza czy surduta. Scenograf Ewa Beata Wodecka z niczego – na tle spiralnych podestów i czystej bieli ekranu – tworzy fantazyjny świat, w którym stroje nie są ilustracją społecznej kondycji bohaterów, lecz odbiciem stanu ich duszyczek. Szambelanowa paraduje w pretensjonalnym kostiumiku, kwintesencji jej życiowych niespełnień, Helena zjawia się w białej panieńskiej sukience (i w staromodnie wstydliwym dessous), Szambelan w wymyślnym kapeluszu zdobywcy nowych lądów, pan Jowialski w skromnej podomce, nieskutecznie kamuflującej jego mikrodespotyzm.

Polityka 37.2001 (2315) z dnia 15.09.2001; Kultura; s. 53
Reklama