Istotnie, co to za państwo bez stosów, w którym spalono przez trzy wieki blisko czterdzieści tysięcy rzekomych czarownic. Taką właśnie liczbę ofiar podał czołowy specjalista w zakresie dziejów ich prześladowań Bohdan Baranowski, w książce opublikowanej przed blisko półwiekiem (1952 r.). Niestety w ciągłym powoływaniu się na tę pracę znalazło odbicie znane prawo Greshama-Kopernika o wypieraniu lepszej monety przez gorszą. Można się bowiem założyć, że zwłaszcza laicy wypowiadający się o historii, jakby na mocy niepisanej umowy, najchętniej sięgają do najstarszych opracowań, przeważnie dawno zdezaktualizowanych przez postęp wiedzy, czy też nawet takich, z których już sam autor się wycofał.
W blisko dwadzieścia lat po wydaniu swej pierwszej pracy na temat procesów czarownic ten sam Bohdan Baranowski stwierdził (w posłowiu do książki K. Baschwitza, „Czarownice”, 1971 r.), że trudno jest ustalić, ile ich spalono w Polsce, ponieważ większość materiałów źródłowych zaginęła. Tym razem Baranowski nie pisał już o 30 czy nawet 40 tys. ofiar, ale jedynie o kilku tysiącach wiedźm, które miano posłać na stos. Wierzący święcie jak w Ewangelię w „tamtego” Baranowskiego sprzed półwieku autorzy nie dostrzegli, że już wówczas zaznaczył on, iż do liczby ofiar włącza czarownice spalone „na obecnych Ziemiach Zachodnich”, gdzie (zwłaszcza na Śląsku) miano stracić 15 do 20 tys. kobiet. Daje to w sumie 30 do 40 tys. ofiar „z terenu dzisiejszego Państwa Polskiego”.
Tymczasem większość publicystów, powtarzających dawne ustalenia Baranowskiego, najspokojniej w świecie to przydługie określenie zastępuje o wiele krótszym, ale jakże mylącym zwrotem „z terenu Polski”.