Wygląda na to, że zapomniano o konwencji praw i wolności człowieka, choć od jej ratyfikacji przez Polskę minęło osiem lat. Nie jest to umowa międzynarodowa zdana tylko na dobrą wolę podpisującego konwencję państwa, ale egzekwowana na co dzień sumiennie przez Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Zasiada w nim także przedstawiciel naszego kraju.
Przed 25 laty Trybunał Strasburski wypowiedział credo, które jest dziś nie tylko kanonem wolności państw demokratycznych, ale i stanowczym „nie” dla wszelkich prób wznowienia najskromniejszej nawet cenzury. Trybunał udzielił Wielkiej Brytanii, która wszędzie jest kolebką współczesnej demokracji, następującej nauki: „Swoboda wypowiedzi jest jedną z głównych podstaw demokratycznego społeczeństwa, warunkiem jego rozwoju i samorealizacji jednostki. Nie może ograniczać się do informacji i poglądów, które są odbierane przychylnie albo postrzegane jako nieszkodliwe lub obojętne, lecz odnosi się w równym stopniu do takich, które obrażają, oburzają lub wprowadzają niepokój. Takie są wymagania tolerancji, pluralizmu i otwartości na inne poglądy, bez których demokratyczne społeczeństwo nie istnieje. Wyjątki od tej zasady są rzadkie i robione tylko ze względu na najwyższe dobro, np. bezpieczeństwo kraju, zapobieganie przestępczości, ochronę zdrowia. Wyrok ten czyta się nie bez obaw, ale taka jest wyraźna droga wytyczona przez społeczność europejską, chcemy tego czy nie.
Zwolennicy poglądów jedynie słusznych, wyznawcy niepodważalnych norm etycznych, reguł estetycznych, entuzjaści najlepszych (ich zdaniem) idei społecznych czy politycznych muszą pogodzić się z jednym: inni też mają prawo do publicznego głoszenia zupełnie przeciwstawnych poglądów i wszelkie próby dyskryminacji mogą być prawnie kwestionowane przez sąd, którego wyroków nikt nie ważył się odrzucić.