Archiwum Polityki

Jak się podobać sobie

Sytuacja, jaką przedstawiamy w tym wydaniu „Pomocnika”, jest właściwie beznadziejna. Z jednej strony nic nie wskazuje na to, by jakakolwiek cecha ludzkiego wyglądu miała jakikolwiek związek z zaletami bądź przywarami człowieka; słowem – rzucając na siebie wzajemnie okiem nie jesteśmy w stanie tak naprawdę nic pewnego stwierdzić. Z drugiej strony – ledwie rzucając na kogoś wzrokiem, stwierdzamy zwykle z niezachwianą pewnością: wredny (bo rudy), niedobry (bo brzydki), głupia (bo ładna). To, niestety, biologicznie uzasadniony, wmontowany w nasze głowy mechanizm psychologiczny. Ekonomiczny, szybki, niesprawiedliwy system analizy danych...

Ale właśnie w związku z tym zjawiskiem każdy człowiek czyni zabiegi, żeby w oczach innych wyglądać lepiej, niż się udał naturze. A ponieważ nikt nie udał się doskonale, zabiegi te skazane są na niepowodzenie, a przynajmniej nietrwałość. Nawet jednak osobnik pozornie manifestujący nonszalancję i zaniedbanie, poświęca osiągnięciu tego efektu zadziwiająco dużo energii i namysłu. I nie jest wolny od martwienia się, czy jest wystarczająco (lub nadmiernie) nonszalancki i zaniedbany.

Współczesna kultura ze swoją presją na doskonałość niektórych zagnała w stany patologiczne. Są osoby skłonne poddać się serii bolesnych operacji plastycznych w celu poprawienia zarysu wargi. Głodzić się, samobójczo goniąc za przerażającą szczupłością. Lub nawet – w dysmorfofobii – targnąć się na własne życie z powodu urojonej wadliwości nosa.

Gdzie szukać złotego środka między abnegacją a aberracją? Wydawałoby się, że psychologia, zwłaszcza ta zaprzęgnięta do rydwanu polityków czy celebrytów, jest w stanie podpowiedzieć, jak się ucharakteryzować, żeby robić na ludziach wrażenie lepszych i mądrzejszych, ergo piękniejszych.

Ja My Oni „Jak się podobać" (90060) z dnia 12.04.2008; Pomocnik Psychologiczny; s. 3
Reklama