Przez ponad sześćdziesiąt lat leżał w ziemi. Odkrył go dopiero zbieracz złomu. Był zaskoczony. Nie mniej niż pracownicy Muzeum Budownictwa Ludowego (MBL) w Sanoku, którzy postanowili go wydobyć. Owszem, o dzwonie z bieszczadzkiej Balnicy mówiło się od dawna, ale nie było nikogo, kto mógłby – lub chciał – wskazać miejsce jego ukrycia.
Wieść o znalezisku trafiła do skansenu okrężną drogą. Znalazca, pochodzący z Radoszyc, powiadomił znajomego w Krakowie, a ten – naukowców. Pod koniec kwietnia 2006 r. zorganizowano ekspedycję poszukiwawczą. – Trzeba było załatwić sprawę szybko i bez zbędnego szumu. Nie chcieliśmy prowokować poszukiwaczy skarbów – mówi Jerzy Ginalski, archeolog i dyrektor MBL.
Dzwon zakopano w pośpiechu, niezbyt głęboko, ledwie kilka centymetrów pod ziemią, w pobliżu charakterystycznej jabłoni. Gdy już odklejono glinę, dało się zauważyć piękny fryz roślinny i przedstawienia figuralne: Pietę, wskrzeszenia Łazarza, świętych Piotra i Pawła, Ewangelistę z piórem i św. Jana. Żadnych napisów. Dzwon ma 3,3 m obwodu, nieco ponad metr średnicy i waży 625 kg. Trafił do pracowni konserwatorskiej w skansenie.
Balnica była przed wojną sporą wsią.
Według spisu z 1921 r. stało tu 75 domostw, mieszkało 430 osób, w większości Łemków, ale żyli tu też katolicy rzymscy i kilkunastu żydów. Typowy tygiel narodowościowy i religijny pogranicza. Teraz po ludnej wiosce, z której część ludzi wyjechała po wojnie na Ukrainę, a pozostałych przesiedlono na północ Polski w ramach akcji Wisła, została tylko kapliczka nad cudownym źródłem i kwitnące gdzieniegdzie wiosną zdziczałe śliwy i rzadkie jabłonie. Stoi jeden dom, na samym końcu dawnej wsi, przy granicy ze Słowacją.
Zaraz po wysiedleniach były tu tylko fundamenty, stare piwnice, dzwonnica z kamienia, z którego z czasem PGR wybudował drogę w Osławicy.