Istotą piłki nożnej nie jest ani mistrzostwo, ani wicemistrzostwo świata. Nie jest nią historia rozgrywek, ewolucja przepisów, przebieg turniejów. Nie są nią legendarne mecze, atomowe strzały, fenomenalne zagrania. Nie są nią niebywale zdobyte albo niebywale puszczone (he, he, he) bramki. Nie są nią precyzyjne uderzenia z czterdziestu metrów w samo okienko; samotne rajdy przez pół boiska; czarodziejskie dryblingi z piłką przyklejoną do buta; efektowne slalomy pomiędzy stojącymi jak tyczki obrońcami; gole – wibrującym fałszem – strzelone wprost z kornerów.
Istotą piłki nożnej nie są ani żywoty futbolowych świętych, ani opisy dokonywanych przez nich boiskowych cudów. Nie są nią aforyzmy największych trenerów świata. Wpadki sprawozdawców. Samobójstwa kibiców. Nie są nią opasłe biografie Pelego, Maradony czy Beckhama. (Nawiasem mówiąc, mało mnie ekscytuje książkowy pozór tych przedmiotów; mimo tego pozoru, w nikłym stopniu należą one do porządku piśmiennictwa, w stopniu o wiele znaczniejszym należą do porządku gadżetów – takich jak klubowe szaliki czy czapki).
Istotą piłki nie są odwieczne rywalizacje pomiędzy Cracovią a Wisłą, Brazylią a Argentyną, Polonią a Legią, Anglią a Szkocją, Realem a Barceloną, Kuźnią Ustroń a Beskidem Skoczów. Nie są nią krwawe bitwy szalikowców; nie jest nią ani piękna jak sen architektura hiszpańskich stadionów, ani podróż życia na rozgrywany w Paryżu finał ligi mistrzów.
Istotą piłki nie są ani euforie po zwycięstwach, ani rozpacze po klęskach. (Tym bardziej że stany te bywają nieadekwatne, a nawet nieadekwatnie szokujące. Np. cztery lata temu, pomimo poniesionej w Korei porażki, naszych wracających do kraju klęskowiczów witały na lotnisku rozgorączkowane i wiwatujące tłumy.