Archiwum Polityki

Pieczeń z lustracji

W ramach pomarcowego odwetu władz byłem zatrzymany i przesłuchiwany przez SB. Równolegle trwało postępowanie na uczelni, w wyniku którego stanąłem 14 maja 1969 r. przed odpowiednim uniwersyteckim trybunałem. Było tam o tyle śmiesznie, iż rzecznik dyscyplinarny UW dr Stanisław Frankowski robił wszystko, żeby mi pomóc, natomiast przydzielony mi obrońca (dr Redlich? Rezlich? albo coś podobnego – lata pamięć mącą), żeby mnie relegowano. Jeszcze śmieszniejsze, że ta zamiana ról nikogo wtedy nie szokowała. Mnie też nie, gdyż zdążyłem się już przekonać, iż gorliwi bezpartyjni byli często o wiele niebezpieczniejsi od wielu partyjnych, nawet wysoko postawionych.

Ostatecznie zawieszono mnie czasowo w prawach studenta (co dzięki postawie kierownika mojej katedry profesora Witolda Dynowskiego nie przeszkodziło mi przystępować do egzaminów i wziąć udział w obozie etnograficznym), uzależniając dalsze moje losy od wyroku sądu państwowego. W przypadku uniewinnienia miałem być „odwieszony”, w przypadku skazania – pożegnać się z wyższym wykształceniem.

Ze zgryzot wybawiła mnie amnestia 22 lipca, w ramach której śledztwa przeciw takim jak ja czwartorzędnym roznosicielom ulotek zostały umorzone. W tych właśnie czasach, na spływie kajakowym zorganizowanym przez Sekcję Rodzin warszawskiego KIK, poznałem księdza Michała Czajkowskiego.

Ziałem wtedy, i nie tylko ja pośród kikowskiej młodzieży, świętą nienawiścią do władz PRL. Że zaś byliśmy w swoim gronie, wygadywaliśmy i wyśpiewywaliśmy rzeczy wskazujące co najmniej na naszą zatwardziałą niepoprawność. Były też nocne, polityczne najczęściej, przy ognisku z księdzem Michałem dyskusje. Był rozmówcą wspaniałym: uważnym, życzliwym, tolerancyjnym i mądrym.

Polityka 23.2006 (2557) z dnia 10.06.2006; Stomma; s. 115
Reklama