Targi Książki Edukacyjnej są dobrą okazją do zastanowienia się nad rynkiem podręczników szkolnych. Powszechne odczucia streścić można następująco: podręczników jest za dużo, wydawcy coraz brutalniej walczą o rynek, powoli zaciera się granica między promocją a korupcją. Problem jest znacznie poważniejszy, niż wynikałoby to z komunikatu ministra edukacji, który prosi o przekazywanie nauczycielom obiektywnej informacji o podręcznikach, gdyż, cytuję: „poświęcanie uwagi tylko niektórym tytułom lub oficynom wydawniczym może stwarzać wrażenie stronniczości”.
Wiemy, że część wydawców zwyczajnie korumpuje nauczycieli. Wśród promocyjnych prezentów są „pierścionki z brylancikiem”, telewizory, sprzęt komputerowy, atrakcyjne wczasy lub wyjazdy na tzw. szkolenia za granicą. Jeżeli kupi pani jeden komplet naszych podręczników, to trzy inne damy gratis, a co pani z nimi zrobi, to już nas nie obchodzi, mówi wydawca. A wybór podręcznika przez nauczyciela oznacza, że takie same książki muszą kupić wszyscy jego uczniowie. To jest doskonały interes dla wydawcy. Przy dużych obrotach stać go na fundowanie wczasów zagranicznych nauczycielowi i towarzyszącej mu osobie, nauczyciel zaś de facto dorabia na czarno jako dystrybutor podręczników.
Na naszym rynku podręczników panoszą się dzikie obyczaje, których nigdzie w cywilizowanej Europie nie spotkamy. Jako prezes Polskiej Izby Książki oceniam ten proceder zdecydowanie negatywnie. Uważam, że sytuacja jest nienormalna i niemoralna. Najwięcej na tym procederze tracą uczniowie, którzy powinni być głównym celem pracy nauczyciela, autora książki i wydawcy. Tracą też księgarze, którzy dotychczas utrzymywali się głównie z handlu podręcznikami. Celem jest biznes i nikt dzisiaj nie ma prawa mówić, że jesteśmy świadkami rywalizacji, w której zwyciężą najlepsze podręczniki.