Choć operacja NATO „Ważne Żniwa” rozpoczęła się przed tygodniem, Skopje już od prawie trzech lat przypomina miasto zmilitaryzowane. Kiedy w 1998 r. zakończyło się bombardowanie Serbii i do Kosowa wkroczyły oddziały KFOR – stolica Macedonii stała się logistycznym zapleczem NATO. W okolicach lotniska Petrovec pod Skopje znajdują się jednostki pomocnicze wszystkich wojsk biorących udział w operacji w Kosowie, także polska. Obecnie przekształcają się w zaplecze dla „Żniw”. NATO zapewnia, że obecność wojsk Paktu w Macedonii (ponad 4 tys. żołnierzy) nie będzie przypominała tej w Kosowie – nie ma też mowy o podziale kraju na dwie części, macedońską i albańską.
W Macedonii zdawanie broni ma być dobrowolne. Można więc założyć z dużym prawdopodobieństwem, że tajne arsenały nie zostaną do końca opróżnione. Niektórzy eksperci szacują stan uzbrojenia Albańczyków na 60 – 80 tys. sztuk broni. Wydaje się jednak, że rachuby te są niewiele warte – Albańczycy nie kupują broni w koncesjonowanych sklepach, tylko zdobywają ją z przemytu; wiadomo też, że gromadzili ją zawsze. Nawet w czasach jugosłowiańskich w wielu albańskich domach był przynajmniej jeden pistolet. Bojownicy nie są uzbrojeni jedynie w przestarzałe pukawki, ale mają także wyrzutnie rakietowe.
Trudno się dziwić dowódcom NATO, że nie chcą wysyłać żołnierzy w góry Szar (gdzie znajduje się najwięcej kryjówek i arsenałów albańskich), bo wiązałoby się to z wielkim niebezpieczeństwem. Do Kosowa oddziały KFOR przyjechały jako obrońcy Albańczyków, natomiast teraz pojawiają się niejako wbrew ich woli. Uśmierzenie (bo przecież nie zakończenie) konfliktu w Macedonii jest dla wielu Albańczyków porażką – nawet jeśli na mocy Układu ze Skopje zyskali więcej niezależności, łącznie z uznaniem ich języka jako państwowego, to do realizacji planu Wielkiej Albanii (a przecież to w jej imię UCK toczy wojnę) jest jeszcze daleko.