Archiwum Polityki

Supermarket wspomnień

Ile warte są wspomnienia? Sprzedaż pamiątek rodzinnych czy gromadzonych przez lata kolekcji jest dla wielu jedyną szansą, by przeżyć kolejny dzień lub pomóc go przeżyć innym. To, co jest im drogie, niemal święte, codzienność obraca w towar podlegający bezlitosnym prawom rynku. – Ludzie żegnają się z przedmiotami już w domu. Nieczęsto mówią o powodach swych decyzji – tłumaczy pan Adam, antykwariusz z warszawskiego Starego Miasta. Jak mówi, galeria nie jest konfesjonałem, ale obowiązuje go coś w rodzaju tajemnicy spowiedzi: – Trzeba być cicho nad ludzkim bólem.

Pani Ewa od berlińskiej amfory

Sprzedała u pana Bogdana, antykwariusza w Kędzierzynie-Koźlu, XVIII-wieczną amforę z królewskich zakładów wyrobu porcelany w Berlinie, zdobioną ornamentem kwiatowym, służącą do przechowywania pachnideł. Za 1000 zł.

Pani Ewa pochodzi spod Krakowa. Do dziś pamięta, jak Niemcy plądrujący dom jej dziadka wyrzucali z okien drogocenne amfory. Dziadek stał wtedy na dole i skrupulatnie zbierał skorupy. Udało się je posklejać.

Została jeszcze druga amfora, której pani Ewa nie sprzeda. Są także meble. Komoda warta 3 tys. zł. Pani Ewa żyje ze skromnego zasiłku przedemerytalnego. Ale dla niej pozbyć się przedmiotów to tak, jakby sprzedać swoją przeszłość.

Do warszawskiego antykwariatu pana Adama jedni przychodzą spięci, zawstydzeni, jakby odwiedzali dom publiczny. Inni nieufni, przekonani, że antykwariusz chce ich oszukać. Nieraz przyjeżdżają z innych miast, bo nie wypada sprzedawać u siebie. Miejscowi przychodzą potem nawet 3–4 razy w tygodniu zapytać, czy już znalazł się kupiec. Czekają od 3 dni do 2 lat. Napomkną, że potrzebują pieniędzy na operację lub pogrzeb. Najczęściej jednak na życie.

Studentka od kompletu przodków

Kilka lat temu do pana Adama trafiła kolekcja dziesięciu portretów pochodzących z XVIII i XIX w. Podobizny swoich przodków przyniosła młoda kobieta. Opowiadała o nich, jakby żyli. Przyjechała spoza Warszawy, żeby studiować. Kilka obrazów sprzedała, ale portrety rzadko cieszą się popularnością wśród kupujących. Czy starczyło na studia? Pan Adam twierdzi, że raczej nie.

Galeria to nie muzeum. Musi na siebie zarobić. – Nawet jeśli wytropi się rzecz szczególnej wartości, to jest problem, żeby ją potem sprzedać. Dziś już nazwisko znanego malarza nie wystarczy.

Polityka 35.2001 (2313) z dnia 01.09.2001; Na własne oczy; s. 92
Reklama