Jak się dowiadujemy, wśród wielu niewyjaśnionych spraw, w jakich prokuratury prowadzą intensywne śledztwa, jest m.in. głośna sprawa porodów Polek w niemieckim mieście Schwedt. Z danych służby zdrowia wynika, że od wejścia Polski do UE w tej przygranicznej miejscowości dzieci urodziło aż 400 obywatelek naszego kraju. Obecnie prokuratura na prośbę Narodowego Funduszu Zdrowia usiłuje ustalić: jakim prawem? Chce także doprowadzić do ukarania winnych tego procederu.
Rodzenie przez polskie matki naszych polskich obywateli na terenie tradycyjnie nieprzychylnych nam Niemiec słusznie bulwersuje opinię publiczną. Dziś wiadomo już, że placówka w Schwedt nie przyjmowała naszych porodów bezinteresownie w ramach polepszania wzajemnych stosunków, ale zażądała za nie zwrotu pieniędzy od polskiego NFZ, potwierdzając w ten sposób opinię o odradzaniu się niemieckiego rewizjonizmu. Dlatego NFZ rozesłał już do rodzących w Schwedt Polek listy, w których prosi o opisanie okoliczności, w jakich trafiły do niemieckiej kliniki. Kobiety mają to Funduszowi za złe, czują się nękane. Naszym zdaniem niesłusznie, bo w końcu to nie z winy urzędników NFZ zaszły w ciążę, w następstwie czego zmuszone były rodzić w przygranicznej poenerdowskiej mieścinie.
Zarówno NFZ, jak i prokuratura z dystansem podchodzą do zeznań większości matek twierdzących, że urodziły w Schwedt z konieczności, gdyż nagłe skurcze złapały je akurat podczas robienia zakupów w tamtejszym centrum handlowym. Prokuratura bada, co takiego oferuje tamtejsze centrum handlowe, że młode kobiety z Polski dostają na widok tej oferty nagłego skurczu? Incydenty te każą się zastanowić, czy mimo wszystko nie lepiej robić zakupy w nieźle zaopatrzonych polskich galeriach handlowych, w których liczba nagłych skurczów przedporodowych jest o wiele niższa?