Władzę zdobywają partie pozbawione sensownych programów, więc rządy na łapu-capu wymyślają jakiekolwiek reformy. Opozycja mówi, co jej ślina na język przyniesie albo co jej akurat wymyślą fachowcy od PR. Przez lata łudziliśmy się, że to grzech młodości polskiej demokracji. Ale polska demokracja ma pierwszą młodość za sobą, a nie widać, żeby jej przybywało rozumu.
Platforma ma pomysł, co z tym można zrobić, i jest to pomysł zasadniczo trafny. Zamiast na billboardy i telewizyjne spoty, pieniądze podatników, którymi budżet obdarowuje partie, mają być – jak np. w Niemczech – wydawane na finansowanie partyjnych fundacji opracowujących d2ające się zrealizować programy.
Po latach szukania Graala w postaci dekomunizacji, lustracji, jednomandatowych okręgów wyborczych jest to chyba pierwszy sensowny pomysł na uzdrowienie polskiej polityki. Ale diabeł tkwi – jak zwykle – w szczegółach. Na razie PO chce odebrać partiom dotacje i subwencje. Pieniądze na myślenie ma partyjnym fundacjom przyznawać rząd rozpatrujący ich wnioski. To jest niedopuszczalne, bo oddaje władzy kontrolę nad programowym wysiłkiem opozycji.
Jeśli Platformie chodzi tylko o podwyższenie jakości polskiej polityki, nie trzeba nowych ustaw. Ten problem załatwią dwa nowe przepisy w ustawie o finansowaniu partii politycznych. Zamiast wymyślać proch, wystarczy zakazać używania publicznych pieniędzy na reklamę polityczną i jednocześnie nakazać partiom przeznaczanie co najmniej połowy otrzymywanych kwot na prace programowe. Tylko tyle potrzeba, by polska polityka zmieniła się zasadniczo.