Archiwum Polityki

Głód negocjacji

Wiadomo, że aby znaleźć optymalne rozwiązania, trzeba rozmawiać dużo i bez względu na koszty, dlatego absolutnie nie może dziwić informacja, że kilkunastu związkowców z branży energetycznej na negocjacje z zarządem firmy zamówiło cztery wina Faustino V (140 zł butelka), trzy butelki wódki Smirnoff Black, dwanaście półlitrowych Finlandii i dwanaście piw Żywiec.

Niechętni ruchowi związkowemu domorośli moraliści skłonni są uznać tego rodzaju obyczaje za patologię, ale związkowcy zapewniają, że o patologiach podczas negocjacji nie ma mowy, a jeśli jakieś pojedyncze przypadki patologii mają miejsce, to dopiero, gdy wynegocjuje się już wszystko do dna i nie wiadomo, co robić z resztą wieczoru.

Zdaniem znawców problematyki związkowej, przedstawicielom związków trudno przybywać na poważne rozmowy z pustymi rękami, bo pracodawca mógłby to potraktować jako objaw lekceważenia. W efekcie mógłby w ogóle na takie rozmowy nie przybyć i zamiast tego zorganizować konkurencyjne rozmowy w ścisłym gronie zarządu. Oczywiście jest możliwość, że po paru godzinach oddzielnych rozmów obie strony znalazłyby w końcu jakąś płaszczyznę porozumienia i zarządziłyby wspólną kontynuację rozmów gdzieś na mieście, ale istnieje obawa, że mocno już zmęczone i zdekompletowane delegacje mogłyby się szukać i nie znaleźć, a nawet gdyby się odnalazły, to i tak słabo by się rozumiały. Na dodatek, jak uskarżają się przywódcy związkowi, często w takich sytuacjach do stołu negocjacyjnego dosiadają się na krzywy ryj przypadkowe osoby bez żadnej legitymacji do prowadzenia negocjacji.

Dlatego najlepiej jest rozmawiać ze sobą od początku przy jednym, wspólnym stole i nie lękać się obfitości materiału do dyskusji.

Polityka 22.2008 (2656) z dnia 31.05.2008; Fusy plusy i minusy; s. 98
Reklama