W 1502 r. do wybrzeża Kostaryki dotarł Krzysztof Kolumb. Bogate wybrzeże (Costa Rica) w imieniu Hiszpanii podbił w latach 1561–1565 Juan Vasquez Coronado. Odkąd jednak Hiszpanie dokopali się do srebra w Meksyku i Gwatemali, zainteresowanie Korony Kostaryką wyparowało niemal z dnia na dzień, a nieliczna grupa osiadłych na tych terenach chłopskich kolonistów z Europy zbudowała strukturę społeczną, która była tak odległa od hierarchicznego systemu kolonialnego jak San José od Madrytu. Ta konstrukacja miała przetrwać aż do połowy XX stulecia.
Szwajcaria Ameryki Środkowej, kraj spokoju
– tak przedstawiają Kostarykę informatory turystyczne. Może i tak, choć posterunki uzbrojonych po zęby prywatnych ochroniarzy, którzy stoją przed każdą zamożniejszą posesją, oraz sklecone z odpadów chałupki w niczym Szwajcarii nie przypominają.
Dzielnica Carpio to już prawdziwy slams, który zamieszkuje blisko 15 proc. 800-tysięcznego San José, stolicy państwa. Jak tłumaczy jeden z miejscowych, na rzeszę ponad 100 tys. lokatorów tego prawdziwego wysypiska śmieci składają się głównie nikaraguańscy emigranci, przeważnie bez stałej pracy. Dzielnica Carpio to prawdziwe zagłębie przestępczości i prostytucji. Tu panuje prawo dżungli. Centrum San José odstrasza ponurą architekturą rodem z lat 60. Betonowe konstrukcje banków i urzędów nie pasują do tropikalnej aury tworzonej przez otaczające miasto wzgórza pokryte plantacjami kawowych krzewów i deszczowymi lasami. Na socjalistyczne akcenty można się natknąć na każdym kroku. Pomniki ku czci chłopów i robotników stoją wszędzie – zwaliste postaci, mocne ręce dzierżące sierp lub zerwany łańcuch i twardy wzrok wpatrzony dumnie w dal.